HerbiaForumowa gra fabularna2013-09-11T10:01:37+01:00https://herbia-pbf.pl/feed/forum/862013-09-11T10:01:37+01:002013-09-11T10:01:37+01:00https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=2739#p2739Motłoch na widowni zareagował na podrywających się wojowników ogłuszającym rykiem. Ryk ten dźwięczał im jeszcze w uszach, kiedy Brom, szybszy, zwinniejszy, zerwał się do gwałtownego wypadu, błyskawicznie skracając dystans do przeciwnika. Ostrza bliźniaczych szabli zaśpiewały z upiornym świstem. Szybkość na nic się jednak zdała w głębokim, kopnym podłożu, sypiącym tumany piachu z każdym krokiem i zdradliwie chwytającym stopy. Fechmistrz potknął się i świsnęło znowu. Tym razem nie ostrzem brzeszczotu. Grzmotobij wykorzystał chwilę, bez zawahania ciskając we wroga uratajskim toporkiem. Okrutna broń, gdy uderzała, w ciało i kości mogła wrąbać się niczym w masło, w zbroję tylko z nieco większym oporem. Ale nie uderzyła. Ktoś na widowni, kto pewnikiem nie postawił tym razem na Grzmotobija, krzyknął rozpaczliwie, nagle umilkł. Powietrze przeciął ostry, metaliczny brzęk, kiedy Brom zareagował ze zwierzęcym refleksem, w ułamku sekundy wznosząc zasłonę klingą. Broń odbiła się od jej brzegu o cal, lecz dość, by minąć celu. Wśród ludzi zawrzało. Mistrz walki wychylił się przez drewnianą barierę, by widzieć lepiej. Ci, którzy tego wieczoru postawili pieniądze, skandowali imiona swych faworytów, wrzeszczeli, podżegając ich do brutalniejszej walki, do rozdarcia przeciwnika na strzępy. Uderzony adrenaliną Brom nie tracił chwili i piorunem podjął atak, doskakując do Grzmotobija, wypadając do prędkich, ostrych sieknięć oboma broniami. Wciąż jednak spowalniał go grząski grunt i ostrza szabli zamiast przegryźć się przez pancerz do miękkiego ciała, dźwięcznie napotkały tarczę uratajczyka, wzniesioną pewnym i sprawnym ruchem, ześlizgnęły się z niej. Starcie rozpadło się, mężczyzni cofnęli ze zwarcia. — Co to ma, kurwa, być?! — zaklął herold. Na piach nie strzeliła krew, jak na raz tedy z widowni rozległy się gwizdy, buczenie. Kto tylko był stałym bywalcem i przyszedł na przedstawienie dobrze zaopatrzony, ciskał na arenę nadgniłe jedzenie, usiłując trafić w któregoś z wojowników. Reszta darła się jeszcze głośniej, niźli przedtem, wyzywali gladiatorów do jatki.
Spoiler:
Tura I:
Brom atakuje dwoma broniami: 9 + 9 – 10 + 0 – 1 + 0 = 7 [Um: Dwie bronie + Um: Długie ostrza – kara za dwie bronie + bonus za post – kara za okoliczności + rzut kostką]
]]>2013-09-10T18:33:42+01:002013-09-10T18:33:42+01:00https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=2737#p2737Tłuk zmarszczył nos i wyszczerzył brzydko nieliczne zęby, widząc kolejnego zakutego w blachę przeciwnika. Takich lubił - metalowe puszki łatwo było bić i wginać, a jeśli dobrze uderzyć, to zmiażdżona, wgięta na wysokości piersi zbroja mogła na dłuższą metę sprawić więcej problemów niż sam oręż. Gdy jednak usłyszał o zakazie magii, z niezadowoleniem splunął gorzką żółcią na rozgrzany piach - nie po to potężni Bogowie uśmiechnęli się i pobłogosławili go swą mocą, by nie mógł z niej, ich pyski przebrzydle zardzewiałe, korzystać! Pozostawiając przy pasie dwa obuchy, sięgnął najpierw po swą tarczę oraz jeden z uratajskich toporów. Stanął pewnie na nogach, tarczę chwilowo luźno, komfortowo odchylając na bok, a skupiając się na trzymanej w ręku broni. Jak często zwykł zaczynać walki, tak i teraz chciał zrobić - zawsze licząc na błąd przeciwnika, czy to potknięcie się na grząskim piachu, czy na niezdecydowaną opieszałość, chciał - jeśliby się nadarzyła - skorzystać z okazji i miotnąć potężnie w zbliżającego się przeciwnika, który na gołej arenie nie miał się gdzie podziać. Liczył, że jego imponująca siła będzie wystarczająca, by przebić lub choćby wbić się w pancerz przeciwnika, więc - zgodnie z bzdurnym, niebożym zakazem! - nie korzystał z potęgi Wichru.
]]>2013-09-09T19:23:37+01:002013-09-09T19:23:37+01:00https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=2719#p2719Statystyki: autor: Edi — 09 wrz 2013, 20:23
]]>2013-09-09T17:38:48+01:002013-09-09T17:38:48+01:00https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=2713#p2713Zmierzchało, słońce wykrwawiło się i stoczyło za górkę, noc zasnuwała niebo. Powietrze nad areną było zimne, przy każdym podmuchu poruszające woń krwi i potu oraz paskudny, ciężki odór rozwleczonych po piachu wnętrzności. Muchy krążyły gęsto nad czterema truchłami, ścielącymi kolisty plac — tylu zakutych w blachy rycerzy zdążył położyć gryf, nim skrócono przykuwający go do ziemi łańcuch. Ostatniego śmiałka zwalił z konia, pazurami jak brzytwy rozpruwając brzuch zwierzęciu, lecz zaplątał się na uwięzi i rąbnięcie półtoraka pozbawiło go łba. Łeb tkwił teraz na pice, z potężnym dziobem rozdartym upiornie, a mężny pogromca skutej bestii zapewne skończył już świętować przed wiwatującym tłumem, żeby przetrwonić nagrodę w burdelu. Niewolnicy uprzątnęli pole boju, ściągali ciała rycerzy w stronę cel, ścierwa konia oraz potwora do klatek z dzikimi zwierzętami. Pika tkwiła nadal na samym środku placu, jak ponury ornament. Do zamknięcia areny miała rozegrać się jeszcze jedna walka, lecz tym razem żadna z bestii nie nosiła łańcucha. Ludzie na trybunach zaryczeli, złaknieni swojej krwawej uciechy, kiedy tylko Brom i Grzmotobij ukazali się w kręgu światła, występując z przeciwnych stron pola. Widownia wciąż była pełna po poprzednim przedstawieniu. I wciąż nie widziała dość flaków. Stopy obu mężczyzn zapadały się lekko, piach był głęboki, grząski, kopny, nie dziwota, że rumak poprzedniego wojownika potknął się, wypadając gryfowi na szpony. Gdzieniegdzie wsiąkały jeszcze w ziemię plamy krwi. Płonące pochodnie, ustawione pod bandami placu, rzucały drżące, ogniste łuny światła na pole walki. Na bandach również widać było ślady juchy, świeżej i starej, wżartej od lat w drewno, ślady szponów i pazurów, i ślady odciśniętych dłoni po niewolnikach, usiłujących rozpaczliwej ucieczki przed bestiami, przeciwko którym ich rzucono. Miejscami dało się nawet wypatrzyć nawet ślady po tym, jak ktoś na widowni rzygnął za obite deskami bariery. Wrzaski, gwizdy i gwałtowne podżeganie wojowników zagłuszyły pierwsze słowa herolda. Kolejnych nie, bowiem wpierw rzucił kilkoma kurwami i kazał zdzielić kilka łbów, a co najmniej tuzin wypieprzyć z trybun. Kiedy tłum przymilkł w końcu i przymrukł, falując tylko ponuro, mistrz walki zakrzyczał chrapliwym głosem: — Teraz lać się będzie dwóch gladiatorów z areny: Brom i Grzmotobij, obaj wredne skurwysyny, nie szczędźcie tedy gęb ludziska, niech się leją do śmierci! Tłum odpowiedział mu rykiem. Mężczyzna uniósł dłoń. — Zezwala się na wszelkie chwyty, wszelkie cięcia, wszelkie rąbnięcia! Nawet te skrajnie kurewskie! Nie zezwala się na magię pod karą ścięcia łba, ino broń konw... kowen... zaraza, po ludzku się macie zatłuc! Bij zabij, chłopaki! Jeśli mówił coś jeszcze, to reszta słów utonęła w ogłuszających wrzaskach krwiożerczej tłuszczy, nawołującej mężczyzn do walki. Za ostatnim z niewolników zatrzasnęła się żeliwna kratownica i na placu pozostali tylko Grzmotobij oraz Brom. Z trybun machnął czerwony proporczyk. Walka się rozpoczęła.
]]>2013-06-08T19:37:11+01:002013-06-08T19:37:11+01:00https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=1947#p1947Jednak przyjęty na plecy cios, nie spowodował wyłącznie takiego efektu, lecz wzbudził w człowieku prawdziwa bestię, a najemnik będący do tej pory jedynie szarą i bezbarwną postacią – jedną z tych, o których zapomina się w dwa kroki po minięciu na ulicy, lub wcale nie zauważa – poczuł jak jego umysł gotuje się w czystym ekstraktem negatywnych emocji, a nad jego przesyca się wzmocniona endorfinami euforia. To był właśnie jego prawdziwy świat. Jego dom, miejsce w którym mógł poczuć się wreszcie sobą, poczuć się częścią większej układanki, jednym z wielu pasujących do siebie trybików, tak skutecznie napędzając wielką machinę. Nie znaczyło to jednak, że stracił na sobą kontrolę. Bynajmniej, mimo że jego głowa nie emanowała chłodem, człek nie popadł jednak w furię. Wykonując wcześniejszy ataku, nie udało mu się przyszpilić przeciwnika, lecz mimo to dźgnął go solidnie, przy okazji odsuwając przeciwnika do tyłu na bezpieczną odległość… Oczywiście bezpieczną dla Wojmira, bowiem pomimo iż oponent bez podejścia bliżej, nie mógł póki co skorzystać swojej broni, a wojownika nie ograniczał jeszcze zasięg. Mężczyzna płynnie przesunął prawą dłoń ku końcu drzewca swej włóczni, lewą zaś osadzając mniej więcej w połowie, dzięki czemu jeszcze zyskał. Nie zwlekając też, aż wróg ucieknie mu spod ostrza. W gniewie pchnął – raz, drugi, trzeci – płynnie, jak może to zrobić tylko wieloletni użytkownik włóczni. Mocno na tyle, by za jednym razem przebić serce nawet dzikiem drapieżnikowi, lecz i przede wszystkim prędko… Na tyle szybko, by nie dopuścić do siebie przeciwnika…