Był już wieczór. Zachodzące w szybkim tempie daleko za Morzem Keronu Słońce barwiło niebo na wszystkie odcienie pomarańczy, a znajdujące się gdzieniegdzie leniwe, białe chmurki poruszały się wraz z wiatrem w tylko sobie znanym kierunku. Pojedyncze gwiazdy nieśmiało pojawiały się na nieboskłonie, jakby kuszone odwagą Mimbry, który stawał się coraz większy i jaśniejszy, przybierając odcień ciepłego różu oraz jego mniejszego brata - błękitnego Zarula. Wokół unosiła się dobrze znana wszystkim elfom, niezmienna od stuleci kojąca woń ziół, świeżych kwiatów i drzew. Tylko dlaczego Y'Faellor odczuwał swędzenie w nozdrzach i pieczenie w oczach? Wiatr dochodzący znad jeziora powiewał białą, długą do pasa brodą starego elfa, który jak co dzień kontynuował swój rytuał i opuścił Pałac Drzew, by po krótkim spacerku dotrzeć do dobrze znanej mu łąki, którą opiekuje się już od dziesięcioleci.
Ubrany w prostą, długą szatę, zgarbiony i niewątpliwie świadomy upływających lat, szedł powoli, machając na boki pełną wody konewką i samemu chwiejąc się w jej rytm. Niewielka łąka, która znajdowała się niedaleko Pałacu, była jego tajnym miejscem, nieznanym nikomu innemu, a fakt, iż strzegły ją specjalne zaklęcia to już inne sprawa. Choć mała, zapełniało ją wiele gatunków kwiatów, a Y'Faellor pieczołowicie dbał o to, by chwasty nie psuły tego piękna pozwalając roślinom rosnąć zdrowe i kolorowe.
- Przepraszam, Famriia! - krzyknął zaskoczony elf, kiedy spod jego podniesionego buta niespodziewanie wyłoniła się zmiętolona i połamana, purpurowa "tysiąckrotka"; przecież nigdy nie rosła w tym miejscu.
Y'Faellor nazywał kwiaty wedle uznania, wymyślając żeńskie imiona jakie tylko ślina przyniosła mu na język. Tak więc dany kwiatuszek jednego dnia mógł być Ianyą, kiedy drugiego już Mytaorą. Starzec nigdy nie był zakochany w prawdziwej kobiecie, był druidem pracującym w Pałacu Drzew i miłował naturę ponad wszystko.
Podlewał kwiaty dokładnie i staranie, nucąc pod nosem jakiś elfi wiersz, dokładnie przyglądając się roślinom i wymyślając dla nich kolejne imiona. Nerwowymi, gwałtownymi ruchami odganiał irytujące, brzęczące robactwo, pobudzone bardziej niż zwykle, kąsające jak oszalałe. Brudnymi i przepoconymi rękawami ścierał zimny pot z czoła, a dreszcze przebiegające mu po plecach dekoncentrowały i odwracały uwagę od czynności, która od lat sprawiała mu przyjemność. Wytężył umysł i ignorując całe otoczenie, skupił się na swych małych, kwiecistych przyjaciołach, dumając nad ich oczarowującym pięknem. Błękitne, lekko świecące róże sprawiały, że rozmyślał o przeszłości, o niewykorzystanych okazjach i tragicznych błędach. Krwistoczerwone kwiaty o listkach w kształcie mieczy budziły w nim smutek, kojarzyły mu się z krwawymi wojnami i śmiercią tysięcy braci i sióstr. Rośliny o płatkach przypominających strzały, zawsze skierowanych ku słońcu, codziennie mieniącymi się w innych kolorach, kojarzyły mu się z podziałem wśród elfów, upodabnianiem się do ludzi i gonienie za czymś, czego nigdy nie dosięgną, a co powoduje wygięcie całej łodygi. Y'Faellor westchnął głęboko i otarł łzę, która z palca zsunęła się na ziemię, wprost na biały kwiat, przypominający pływającą po wodzie lilie, której płatki układały się na kilka pięter. Kiedy elf ruszył dalej, w stronę ciernistych krzewów, "Biała Forteca" rozsunęła swe płatki, a w jej wnętrzu zalśniły dziesiątki niewielkich, zatrutych kolców.
- Jak się dziś mają moje brzydotki? - zapytał ciernie elf, chichocząc i przyglądając się małym, czerwonym kwiatkom wystającym z powyginanych i kolczastych łodyg.
Rośliny odpowiedziały.
W sekundę twarde i jednocześnie elastyczne ciernie zaatakowały Y'Faellora. Kilka gałęzi owinęło mu się wokół szyi, wbijając kolce prosto w gardło, reszta owinęła się wokół jego kończył i tułowia. Elf próbował krzyczeć, lecz nie mógł złapać powietrza, a ból odbierał mu siły w zastraszającym tempie. Szarpał się i miotał na wszystkie strony, lecz to tylko pogłębiało rany i kaleczyło ciało jeszcze bardziej. Obalił się i próbował czołgać. Szarpał ziemię, taranował i niszczył swe ukochane kwiatki, które bezlitośnie patrzyły, jak ich opiekun kona. Nie wszystkie jednak tylko patrzyły. Łodygi niektórych kwiatów wydłużyły się i przybliżyły, po czym owe rośliny, posiadające kolce bądź trujące właściwości, okrutnie i gwałtownie wbiły się w ciało leżącego. Wchodziły mu do nosa, oczu, uszu, a przede wszystkim ust. Umierający charczał i krwawił coraz mocniej. Z ziemi wyrosły korzenie, które oplątały go w całości. Nie mógł już ruszyć się ani o centymetr.
Drgnął jeszcze kilka razy, po czym wyzionął ducha. Rośliny pokryły całe jego ciało. Żywiły się nim. Nie ważne jakiego kształtu i koloru były - purpurowe, białe, żółte, niebieskie - wszystkie zabarwiły się na czerwono i dumnie wypięły swe płatki w stronę czarnego nieba.
Wśród nocy, karmazynowym grobem Y'Faellora targnął zimny wiatr, a tajemnicze, nieznane światła zatańczyły nad miejscem okrutnej zbrodni, jakby w szaleńczej radości, po czym niespodziewanie znikły wśród drzew - jedynych, niemych świadków.Statystyki: autor: Gilles — 21 gru 2013, 21:59
]]>