Re: Wodny Fort

31
- W Summerled byłaby praca. Spokojnie dotarlibyśmy tam jeszcze przed śniegami. Ale rozumiem. Wszystko - mówiąc to spojrzał na Keira, nachylonego do łysiejącego mężczyzny i słuchającego go z uwagą. Uśmiechnął się smutno. - Cóż, ja również dziękuję. Za życie. Gdybyś kiedyś, w jakiś magiczny sposób znalazła się w pobliżu mego zamku i osady, śmiało możesz tam wjechać. Bywaj, Licho.

Klepnął ją w ramię i odszedł bez słowa. Poczuła się dziwnie pusto, ale jednocześnie, jakby coś w jej życiu się zakończyło. Daimon podzielił się z nią jedzeniem i napitkiem, pozwolił ogrzać się przy ognisku i wypocząć bez obawy o życie. Przelał z nią krew, został ranny, poznał prawdę o niej. I pozostał jej przyjazny, choć mógł przyprawić o pętle. Wiedziała, że wspomnienia dotyczące rycerza pozostaną w niej ciepłe.

Noc ciągnęła się, ona wciąż siedziała wśród swoich towarzyszy, a Keir zmienił rozmówce, podchodząc bezpośrednio pod Ferrisa, który przekazał mu jakiś zwinięty pergamin i przemawiał z poważną minął. Może spróbowałaby wyczytać coś z ruchu warg, nic nie traciła, ale podano jej kolejny kufel piwa i wzniesiono toast za nowego zwiadowcę w forcie, do tego tak pięknego, jak podrzucił jakiś lizus.

Po północy zaczęto powoli rozchodzić się do komnat. Niestety, nikt nie mógł pozwolić sobie na upicie się do nieprzytomności, większość miała jutro wiele obowiązków. Choć niektórym przyjdą one niezwykle trudno, biorąc pod uwagę stopień ich trzeźwości, oceniła Licho. Jej również w głowie lekko się kołatało. Rozbudziła się nieco i naszła jej ochota na figle.

Keir zaskoczył ją, podchodząc nagle od tyłu, kiedy wstawała już, żeby zbierać się z resztą ludzi.

- Muszę wyjechać. Mam nadzieję, że wiesz, jak chętnie dziś również zabrałbym cię do siebie. Widzimy się niedługo, obiecuje - musnął jej policzek i niemal wybiegł z sali. Udała się do siebie, nieco może rozżalona. Kiedy zdejmowała ubranie, zobaczyła Keira w kirysie i kolczudze, jak wyjeżdża przez most zwodzony. Nie powiedział, dokąd jedzie, ale wiedziała, że ma to związek z Ferrisem i pergaminem, który wręczył mężczyźnie. Nie mogła jednak zrobić nic w tej sprawie. Położyła się więc i zasnęła. Świat wirował dookoła. Ostatnią myślą przed snem była świadomość, że, jak zwykle, wypiła za dużo.

Rano obudziła się z okropną suszą w ustach i lekkim, dokuczliwym bólem. Natychmiast sięgnęła do dzbanek z winem, przyniesiony jeszcze wcześniej przez Keira. Okazało się, że potrafi ją ratować, nawet będąc daleko stąd. Zeszła na śniadanie do jadalni, w której, niestety, wciąż nie posprzątano. Jedli więc nieco zimne, wczorajsze dania, głównie pieczone mięso i pajdy chleba. Niektórzy z wojaków nie przyszli, inni byli śmiertelnie bladzi i tylko pili. Ona również jadła bardzo ostrożnie, obawiając się o swój żołądek.

Później podszedł do niej Johelm, przełożony zwiadowców, który na pierwszy rzut oka również przesadził z piciem. Chciał zaznajomić ją z jej obowiązkami. Poszli zatem. Jak się dowiedziała, musiała codziennie sprawdzać koniec zwiadowców, czy aby żaden nie kuleje, pilnować, żeby posługujący wykonywali swoje pracę przy wierzchowcach poprzez osobisty nadzór, oraz chadzać do Draxa, aby nauczyć się od niego migowego języka, który porozumiewali się w terenie. Tego dnia pokazał jej nieco podstaw, ale ból głowy i słabe samopoczucie nie służyły nauce.

Daimon wyjeżdżał w południe. Ferris podarował mu nowego wierzchowca, rząd i juki. Nie omieszkano również wręczyć mu trochę zapasów. Kiedy wsiadał na konia, wciąż kulał, jednak znacznie mniej. Licho patrzyła na niego, aż wreszcie ich spojrzenia się spotkały. Kiwnął głową z uśmiechem, uniósł rękę i ruszył przez bramę. Tak oto Daimon z Summerled opuścił jej życie na zawsze.

Keir wrócił pod wieczór, gdy fort szykował się do kolacji. Wjechał ze swymi ludźmi wśród tumanów kurzu i hałasu podkutych kopyt. Natychmiast zajęto się ich wierzchowcami, a on sam skierował się do "zamku". Nawet nie zauważył jej w tym tłumie. Choć chciała do niego podbiec, rozumiała, że jako oficer ma swoje sprawy, a ona musi zaczekać.

Na kolację znowu dojadali wczorajszą ucztę, tym razem jednak ludzie jedli bardziej ochoczo, w mniejszym lub większym stopniu dając radząc sobie z trudami wczorajszych bali. Ani Keir, ani żaden z jego podwładnych nie zjawił się na posiłku.

Kiedy przekraczała próg swych komnat pomyślała, że oto kolejny dzień upłynął jej w cieple, może lekkim dyskomforcie fizycznym, ale za to pełnokomfortowo psychicznie. Nie mogłaby narzekać, gdyby nie brakowało jej obecności pewnego żołdaka.

Kiedy wyczuła ruch, było już za późno na reakcję. Dwa silne ramiona otoczyły ją mocno, a krzyk zdławiły miękkie usta. Poczuła jego zapach, dymu i potu, i poddała się. Uniósł ją do góry i posadził na łóżku. Potem odgarnął kosmyk włosów z twarzy.

- Tęskniłaś? Przepraszam, nasz pracodawca pilnie potrzebował kogoś w mieście. I wciąż potrzebuje. Niedługo odbędzie się spotkanie rady miasta. Historia pokazała, że obrady potrafią przybierać niesamowicie nieciekawy obrót, dlatego każdy przychodzi z własnymi ludźmi. Ferris wyznaczył mnie do tego z pozwoleniem skompletowania piątki ludzi. Chciałabyś odwiedzić Oros?

Pocałował ją znowu, krótko, ale mocno.

Re: Wodny Fort

32
Dziewczyna najpierw odpowiedziała na pocałunek. Dopiero potem, kiedy się nasyciła, na jego słowa. — Nie zadawaj durnych pytań — mruknęła. — Jasne, że chcę.

Nie łgała i nie godziła się tylko dlatego, że to on zbierał ludzi, nie kto inny. Widziały gały, co brały i nie narzekała na robotę, ale niespokojny duch miotał się, wściekał, kiedy w murach, nie z otwartą drogą przed nosem, a rękojeścią w dłoni. Choćby chwila bezczynności zazwyczaj doprowadzała ją do szału, do furii zaś, kiedy na kacu, postarała się tedy, by nie znalazła takich w ciągu dnia, urabiając się na zewnątrz i odciągając myśli od dureństw. Nauka u Draxa była okrutnie nudna i dłużyła się tak, że oboje mało nie posnęli, nim objaśnił jej w końcu, ruchem którego palca się różniło „wstrzymać ogień” od „zajeb łobuza”.

Odetchnęła dopiero w stajniach, zajmując się w końcu tym, co znała i robiła równie dobrze, jak i mieczem, z lekkim sentymentem wspominając naukę u Albrechta i kucyki Komediantów, kiedy przechodziła od boksu do boksu, przywitała Ogryzka po drodze. Johelm polecał mieć oko na uwijających się przy wierzchowcach pachołków, lecz Licho nie zdzierżyła i sama rychło złapała się do pracy z nimi, sprawdzając rumaki po kolei w ręku, szczotkując i przyzwyczajając do siebie, do nowej ręki, głosu i oporządku. Pouczyła chłopków, jak macać kopyta, stawy i ścięgna, czy aby nie grzeją, jak je schłodzić wodą lub ogrzać na noc dobrze zawiniętą owijką, jak przerywać grzywę oraz pleść ogon, by nie wplątała się w niego słoma ani nie posklejało go błoto. Wyłożyła i objaśniła cierpliwie — a gdy nie załapali za pierwszym oraz drugim razem, mniej cierpliwie i obsobaczając plugawie — jak poznać, kiedy zwierzęta zdrowe i żywe, i z błyszczącą sierścią, a kiedy brało je morzysko lub inna zaraza, jak karmić, żeby nie brało, jak dbać. Kiedy przyszło im zabierać się za oficerskie rumaki, roślejsze i bardziej temperamentne, pełnej krwi, nauczyła też, jak sobie poradzić z tymi płochliwymi oraz usadzić raz, a dobrze, te narowiste. Odłowiła sobie wtedy tego z chłopaków, który wydawał się najbardziej śmiały, z dobrą ręką do zwierząt i przedstawiła Ogryzowi, objaśniając, jak obejść się z ludożerczym ogierem; poleciła, żeby sam on jeden zajmował się nim pod jej nieobecność i żaden inny ćwok.

Zeszło im tak późno w popołudnie, nim rząd lśnił nasmarowany, lśniły konie, a w zamiecionej stajni panował klar, że mogła oko cieszyć, jak ją nauczono — we własnej komnacie nie trzymała takiego porządku. Chłopaki z drużyny, zamiast w gospodzie, zeszli się u dziewcząt w burdelu, a że była na kacu, nie zaś dość pijana, by skorzystać z Jenny, tedy została w robocie. Zanim zadano obrok, obejrzała kolejno kilka trzyletnich surowizn luzem na ogrodzonym placyku i dwa ruchem nawet wpadły jej w oko, zapamiętała, by zgłosić Johelmowi, że może je podjeździć w wolnej chwili i przyuczyć do pracy.

Pod wieczór, skończywszy obowiązki, wyjechała za bramę na grzbiecie Ogryzka, pozwalając ogierowi wyciągnąć nogi, wyhulać się w cwale brzegiem jeziora, sobie też. Gdy wrócili w mury Fortu, stygnąc, oboje zlewał pot, spod końskiego napierśnika kapała piana. Zostawiła ogiera do oprowadzenia i rozkulbaczenia chłopakowi, sama przed snem opłukała się w łaźni, nie licząc już, że Keir raczy wrócić i wynagrodzić jej samotną noc. Prawdą było, że po uczcie padła twarzą na siennik i zasnęła, ledwie zamknęła oczy, wciąż jednak wolałaby paść na niego.

Ale wrócił niespodziewanie.

Kto jeszcze jedzie? — spytała, ściągnąwszy buty i niby od niechcenia jeszcze głębiej luzując wiązanie koszuli w dekolcie. Na dając mu głębiej zastanowić się nad sugestią, wprost wywróciła oczami. — Możesz mi wszystko o robocie powiedzieć i rozbierać się jednocześnie. Nie myśl sobie, że nie masz nic do nadrobienia... — Przyciągnęła go bliżej za pas. I zmarszczyła drobny nosek. — Śmierdzisz, Keir.

Re: Wodny Fort

33
- Oj tam - mruknął, przysuwając się do niej i całując w szyję. - Od razu, że śmierdzisz. Mężczyzna nie ma pachnieć kwiatami, tylko potem, kobieto.

Zrzucił kurtkę i cisnął gdzieś w bok. Położył ją na plecy i sam zagórował nad nią. Odsłonił jej ramiona i tam złożył pocałunek. - Turst Bękart - powiedział i przesunął się ustami w bok, zbliżając się do szyi. - Bumbr - kolejny pocałunek - Agrit - był już na szyi, zatrzymał się na dłużej, westchnęła więc. - Ja i ty.

Wsunął nos w wyeksponowany dekolt, łaskocząc ja swoim zarostem, ale zaraz nadrobił sprawę ustami. Potem poleciało szybko. Najpierw jedna, potem druga koszula pofrunęły w kąt. Kiedy wargami odnalazł jej piersi, westchnęła jeszcze głośniej, niż poprzednio. Później mieli lekki problem z trokami, ręce im się trzęsły, oboje spieszyli się, jakby od tego zależały losy świata. Razem, pomagając sobie nawzajem, dzielnie dali radę. Później Licho zarzuciła mu ramiona na szyję i oplotła nogami, jakby nie chciała pozwolić mu gdziekolwiek odejść, jak zrobił to niedawno. Teraz zdecydowanie nie chciał odejść, wolał wejść. Pozwoliła na to, choć specjalnie nie pytał. Zdławił jej krzyk pocałunkiem. Ich zmagania trwały długo, ale nie czuli upływu czasu. Po wszystkim zasnęła wtulona w niego, objęta jego ramieniem, na łóżku przeznaczonym zdecydowanie dla jednej osoby.

Musiała być zmęczona wcześniejszą wypitką i nocnymi harcami, gdyż zdołał obudzić się pierwszy i wyślizgnąć z jej objęć. Kiedy otworzyła oczy, był już ubrany i siedział nad nią, gładząc włosy.

- Wiem, że wolałabyś jeszcze poleżeć, ale za chwilę wyruszamy. Powoli zaczyna świtać - pocałował ją, delikatnie, czule. - Widzimy się na dziedzińcu.

Wyszedł, a ona, chcąc nie chcąc, podniosła się i ubrała z ociąganiem. Niespodziewanie znalazła u siebie czarną kurtę ze skóry z wyszytym na piersi uskrzydlonym kielichem, herbem ich chlebodawcy. Była od wewnątrz podszyta futrem, a zatem doskonale nadawała się na jesienne poranki. Można było ją spiąć dwoma klamerkami i dołu, po lewej stronie. Na koniec zarzuciła pas z bronią i wyszła.

Na dole wszyscy już czekali. Osiodłali już wierzchowce. Jej Ogryz również był gotów do jazdy, przygotowany przez chłopaka, któremu poleciła to robić.

- Powitać! - Zakrzyknął Agrit. - Piękny dzień, co? - Faktycznie, poranek był ładnym, ale chłodny. Mróz wyciskał z ust i nosa obłoki pary oraz skrzypiał pod nogami.
- Pieprzony optymista - mruknął Bumbr, niewyspany i markotny. - Dzień dobry, Licho.

Bękart powitał ją uśmiechem i skinieniem głowy, widocznie przejmując ten zwyczaj od elfiej matki. Nie tracąc czasu, Licho wskoczyła na konia.

- Śniadanie zjemy w drodze. Wyjazd!

Keir popędził przodem, a reszta podążyła w jego ślady. Oros czekało.

Re: Wodny Fort

34
Jezioro wokół fortu zamarzło, pokrywając się gładką, białą pokrywą śniegu. Nie został nawet ślad po pięknym, czystym jeziorze.

Kiedy dotarli do bram, od stóp do głów oblepieni byli śniegiem, a słońce powoli pięło się ku górze. Cała piątka była przemarznięta, głodna i zmęczona nocną podróżą, zatem drewnianą palisadę przywitali niczym mury królewskiego pałacu.

Bramę otworzono już wcześniej, żeby nie musieli niepotrzebnie pod nią mitrężyć. Naraz otoczyła ich gromada druhów i poczęła wypytywać, po kiego grzyba jechali po nocy, miast poczekać do rana. Keri wyglądał, jakby chciał kogoś zabić, jednak kiedy odpowiadał, głos miał spokojny.

- Mieliśmy pewne komplikacje - rzucił krótko, po czym wszyscy rozpoznali, że dalej nie warto dywagować. Zajęli się ich końmi, a drużynę eskortowali do wieży, cholera wie, w jakim celu.

Wewnątrz było ciepło, choć nikt nie kwapił się ze zdjęciem kurtek. Bumbr, Turst, Agrit i Licho zwrócili się ku jadali, Keir owego komfortu nie miał. Musiał zdać raport bezzwłocznie. Odszedł więc bez słowa ku górnym komnatom. Im zaś podano grzane wino, baraninę i trzy bochny chleba. Wszyscy rzucili się na jedzenie, choć otoczeni byli przez innych wojów.

- No, nie ma Keira, tedy gadajcie, co to wam kazało jechać po ciemku? Hę?
- Zasrasz się, jak ci powiem - mruknął łucznik, choć gębę zapchał mięsiwem.
- Wyrażaj się - szturchnął go Bumbr, przez co młodzian o mało nie wsadził nosa w talerz. Niczego jednak nie skomentował.

Re: Wodny Fort

35
Śnieżyło. Licho trzęsła się w siodle, przeklinała, chuchając w zmarznięte dłonie. Spięła klamerki kurtki i postawiła kołnierz, żeby osłonić twarz przed wiatrem, ale na śnieg nic nie mogła poradzić. Pozwoliła Ogryzkowi zwolnić za ogierem oficera. Nie minęło dużo czasu, jak rumaki zaczęły wyrywać wysoko nogi i brnąć przez świeży puch. Zima w końcu przyszła. Z nią zawieja i szczypiący mróz. Zanim wydostali się z lasu po brzegi pełnego bieli na szeroką przestrzeń i ziemie Wodnego Fortu, zdążyli wszyscy przemarznąć, a konie buchały z nozdrzy siwymi kłębami.

Służba na czyjkolwiek rozkaz nie była jej marzeniem ani najmilszą sercu i utęsknioną robotą, ale awanturniczce głęboko ulżyło, kiedy znajoma, przysadzista sylwetka twierdzy zamajaczyła wreszcie cieniem na końcu gościńca. Trudno się było rwać do swobody i wolności, gdy rzyć zamarzała w kulbace. Poprzedniej zimy Licho omal nie zginęła. Przetraciła prawie cały pieniądz, jaki został jej po Mirnym, ledwie wykarmiała wierzchowca, ale zwykle nie mogła zapłacić za strawę dla siebie, co dopiero za siennik i koce. Samej w śniegi nie zdołała też znaleźć zajęcia. Mogła za garść monet rozkładać nogi przed najemnikami w mieście, ale od tego już wolała zamarzać na zasypanych gościńcach. Spała po stajniach i stodołach, rzadko kiedy jednak mijały dwie noce, nim ją przeganiano. W końcu się rozchorowała. Przez pięć dni trawiła ją gorączka, taka jak nigdy wcześniej. Przeżyła, choć była słaba i wygłodzona, tylko dlatego, że trzeciego dnia zsunęła się z Ogryzka nieopodal chłopskiej zagrody. Chłop ją znalazł i zabrał do chałupy, gdzie po dwóch nockach rzucania się w majakach, Licho w końcu wygrała z chorobą. Nie miała czym odpłacić za opierunek, a kiedy gospodarz chciał wziąć sobie inną monetę, dziabnęła go nożem i okradła. Potem odjechała. Przetrwała, na przekór, doczekała roztopów, a potem obradzającej wiosny. Ale na myśl o kolejnej zimie samotrzeć chmurzyła się, odkąd tylko drzewa zaczęły gubić liście i trawy płowieć. Ile razy można było mieć szczęście i wywijać się śmierci ze szponów?

Zrównała się z Keirem na moście do warowni. Nie gadali więcej. Obydwoje byli zmęczeni i zziębnięci, i na domiar wiedzieli, że nie zaszyją się szybko w jego komnacie. Załoga fortu oblazła ich, wypytując, co zacz, ale odpowiedzi nie dostała. Powiodła za to drużynę prosto do twierdzy. Śnieg okrywał grzbiety murów cienkim płaszczykiem i bielił się na dziedzińcu. Wiatr gwizdał w dziurach, z więźb wisiał lód. Ślizgali się, podchodząc na szczyt pagórka po wybrukowanej alejce.

Licho dokuczał brak wieczerzy i co gorzej, przeraźliwa suchota w gardle. Czuła, że sama mogłaby wypić dobrze z gąsiorek wina, choć wolałaby obalić go na dwie głowy. Keir przepadł jednak, ledwie znaleźli się w środku, żeby zdać raport u kapitana. Tej części służby awanturniczka nie cierpiała. Nie mając co więcej począć, polazła za chłopakami do jadłodajni, gdzie zastawiono im ławę. Dziewczynę rozdzierało z głodu. Położyła sobie plaster z baraniny na chleb i porwała grzane wino, zanim Bumbr pochłonął wszystko, podczas gdy reszta załogi znowu ich otoczyła. Licho łypała od jednego do drugiego, kiedy gadali. I wypytywali niezmordowani o drogę.

Agrit odpysknął, Bumbr go trącił. Licho prychnęła cicho, przełykając kęs i rozsiadając się wygodniej, zakładając nogę na nogę. Było ciepło, odpięła tedy skórzaną kurtkę na rozsznurowanej koszuli. Duszkiem opróżniła puchar i dolała sobie wina.

Prawdę mówi, zesrasz się, zobaczysz — poparła łucznika. — Chcesz, żeby cię zwali od obesrańców? Nie nadstawiaj tedy uszu, jak baba na targu. Wszystkiego się dowiecie, pleciuchy, jak przyjdzie pora.

Rychło znów przechyliła kielich do dna i sięgnęła po dzban. Agrit rzucił się pierwszy, ale dziewczyna wymierzyła mu pod stołem celnego kopniaka. Dolała sobie ostatni raz. Nie chciała mitrężyć w jadalni ani handryczyć się z żołnierzami dłużej, niż była potrzeba, choć odszczekiwała się żywo i z uśmieszkiem na ustach. Wiele jej można było odmówić, ale nie kontenansu oraz wygadania. Czuła się zgoła inaczej. Trapiło ją, co napotkali po drodze, trapiła ją zima i nade wszystko, trapiły ją wciąż zajścia w mieście oraz chmura myśli i wspomnień, którą za sobą pociągnęły. Ale to miało trapić jeszcze bardzo długo. Wyczekiwała tylko okazji, żeby czmychnąć na górę, do sypialni oficera. Cholernie zasłużyli na odpoczynek i choć kilka godzin snu. I zostania znowu sam na sam.

Czy im się to podobało, czy nie, nie rzekła mężczyznom nic o trakcie. Keir wcześniej uciął pytania — jeśli nie z podrażnienia, musiał mieć powód. Sama nie znała sprawy dobrze, lepiej było tedy wstrzymać się z chlapaniem językiem na lewo i prawo o wieżach, magach i demonach, i popatrzyła tym samym znacząco znad kielicha po swojej drużynie. Jeśli załoga miała się dowiedzieć, to miała się dowiedzieć i tak.

Re: Wodny Fort

36
- Eee, przydupasy. Żadnej solidarności z kolegami, jak widzę, jeno krótka smycz u szyi - powiedział głośno któryś z żołdaków, choć wszyscy pochyleni nad jedzeniem nie zauważyli który. - Idziemy.

Grupa, która ich otaczała, szybko opuściła jadalnie, zostali więc sami. Nikt się nie odzywał, nie komentował. Po prostu jedli i pili w spokoju, nie mając sił na pogawędki. W pewnym momencie Agrit prawie uderzył twarzą w talerz, przysypiając. Wszyscy zgodzili się, że najwyższa pora na odpoczynek.

Rozeszli się, niemal powłócząc nogami. Licho, bezwiednie chyba, wylądowała w komnacie oficerskiej. Doszła do wniosku, że choć trochę się opłucze po całej tej tułaczce. Zagoniła więc służbę, aby przynieśli do balii trochę wody, niezbyt zimnej, ale i nie gorącej. Usiadła, w oczekiwaniu na wykonanie przez nich polecenia. Omal nie zasnęła, głowa opadała jej na ramiona. Po wszystkim zrzuciła z siebie ciuchy i powoli, ostrożnie zamaczała ciało. Klęła pod nosem, gdyż woda była zimniejsza, niż sobie życzyła. Postanowiła więc jednym, sprawnych ruchem zanurzyć się. Pisnęła, ale na tym się skończyło, gdyż chwilę potem organizm nawykł do zimna.

Z lubością zmywała z siebie brud podróży, a dzięki chłodowi również zmęczenie. Zdawała sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Zbyt wiele staj jechali, zbyt długo nie spała. Po kąpieli narzuciła na siebie tylko bieliznę i wskoczyła do łóżka, przykrywając się narzutą.

Zasnęła niemal od razu, choć dochodziło południe. Śniły jej się bezkształtne stwory, jakby wykonane z błota lub mułu. Śmierdziały siarką, mruczały i szukały czegoś, choć nie była to Licho, która tylko stała między nimi. Nic z tego nie rozumiała, pomyślała, że ze zmęczenie konkretnie jej odbiło.

Kiedy się obudziła, słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, choć do zmroku z pewnością pozostało jeszcze trochę. Keir leżał obok, w samych portkach. On nie znalazł w sobie chęci na umycie się. Musiała spać bardzo mocno, gdyż nawet nie wyczuła, kiedy się położył. Teraz oddychał głęboko, a jego klatka piersiowo unosiła się miarowo. Licho wiedziała, że spokojnie może jeszcze spać, na pewno nikt teraz nie zbudzi ich na nocną wartę.

Tymczasem Keir obrócił się na bok przez sen, rękę zarzucając przypadkiem na jej biodro. Choć intensywnie pachniał potem i końmi, czuła jego ciepło. Widziała poznaczoną bliznami skórę. Sama jego obecność ukoiła nerwy spowodowane wydarzeniami z wieży i dziwnymi snami. Czuła się przy nim dobrze.

Re: Wodny Fort

37
Licho przekręciła się rozbudzona i popatrzyła na oficera. Spał, jak zabity. Śmierdział prawie równie źle. Z gęstym zarostem na gębie, na wpół wciśniętej w poduszkę i ze szramami na umięśnionych ramionach, rozwalony na pół siennika wyglądał absurdalnie niewinnie i bezbronnie. Zbyt bezbronnie, by mogła sobie darować. Kopnęła lekko pod pościelą, ale nawet nie drgnął. Kopnęła mocniej. Keir chrapnął coś i przewrócił się przez sen, przygniatając ją w biodrach ramieniem. Licho westchnęła. Ciężko, ale z krzywym uśmiechem. Strząsnęła z siebie nakrycie i przysiadła, przeciągając się w wieczornym świetle, spoglądając znów kątem oka po swoim nieszczęsnym mężczyźnie obok. Ukłuła ją jakaś dziwna tęsknota i wdzięczność, że był.

Wyślizgnęła się spod ramienia, po czym zsunęła z szerokiego łóżka na zimną posadzkę. Zapsioczyła plugawie i głośno, zapominając, jak bardzo się ochłodziło. Keir wciąż nie drgnął. A śpij, pomyślała. Póki co.

Rozejrzała się z nadzieją po izbie, szukając dłuższą chwilę, gdzie oficer chował na później butelki z lepszego sortu winem, ale sposępniała tylko, nie wygrzebując nic. Kopnęła rozrzucone buty i ubrania w kąt komnaty, pokręciła się, pomruczała pod nosem znudzona. Starała się nie myśleć o tym, co przyśniło jej się, kiedy tylko padła zmarnowana na siennik. Na pewno już nie starała się zrozumieć, nic bowiem zrozumieć nie miała. Obwiniała przemęczenie nocnymi wrażeniami — wieże i magowie, i demony nie robiły dobrze na zdrowy na sen. Odgrzewana baranina również. Licho wzruszyła ramionami. Przynajmniej nie były to te koszmary, z których budziła się zlana potem i które wcale a wcale nie były nieprawdziwe. Wolała jednak nie kusić zmory i nie kłaść się ponownie. Przynajmniej nie do snu.

Keir... — mruknęła miękko, opierając się o stolik przy wezgłowiu łóżka i krzyżując ramiona na piersiach. Cisza. Awanturniczka zmarszczyła brwi. — Keir! — warknęła. — Udajesz? Zaraza, udajesz, prawda? — Chrapnięcie, przekręcenie się i znów cisza. Zniewaga powoli wołała krwi. Licho westchnęła z udręką. — Sam żeś się doprosił...

Wywróciła oczami i cofnęła się o krok. A potem lekko i zwinnie, skoczyła prosto na mężczyznę, odbijając się od niego z impetem, aż go poderwało i zgięło w pół. Dziewczyna zleciała na siennik siłą rzutu, ale natychmiast odwinęła się i siadła na nim okrakiem. Keir wzrok miał na wpół przytomny.

O, nie udawałeś...

Re: Wodny Fort

38
Niekonwencjonalność i specyficzny charakter niejednokrotnie przywodziły Licho do czynienia rzeczy niecodziennych, niekiedy głupich wręcz. Szczególnie za swych bandyckich czasów, kiedy to największe hulanki przeżywała, brak rozsądku w dokonaniach jej i bandyckiej kompanii biła wszystko na głowę. Przypadki takie rzadko dawały się uleczyć całkowicie z dziecinności. Licho mogłaby śmiało stanowić zatem wzór przypadku beznadziejnego.

Skok na swego mężczyznę można by uznać za romantyczny, gdyby nie był brutalny. Zamiast delikatnego, lekkiego zaznaczenia swego ciężaru ciała, Keir poczęstowany został solidnym skokiem z pełnym impetem, które mogłoby spokojnie łamać kości, gdyby uderzenie przyjęły żebra. Nie było to najczulsze przebudzenie w jego życiu.

Otworzył oczy, podnosząc się gwałtownie i łapiąc oddech. Absolutnie zaspany i zdezorientowany, rozglądał się po komnacie chwilę, lecz zaraz jego wzrok padł na dziewczynę. Chwilę jeszcze zbierając myśli, w końcu zdołał wydukać;

- Babo, czy ty jesteś normalna? Czy nie masz lepszego sposobu na obudzenie mnie? Subtelniejszego? Prostego w nos albo zwykłego rozwiązania spodni z dalszymi tego konsekwencjami? Doprawdy, kiedyś mnie zabijesz i powieszą cię za zdradę...

Urwał, kiedy w końcu jego wzrok przeniósł się z twarzy nieco niżej, na dwie perswazję znajdujące się na wysokości jego oczu, które skutecznie kończyły monolog. Parsknął śmiechem, pokręcił głową, po czym złożył pocałunek, najpierw jeden, potem drugi. Następnie musnął ustami szyję i policzek.

- Za takie durnoty powinnaś być karana... - Ustami wodził po jej skórze. - Fizycznie najlepiej... - Objął ją w talii i przysunął do siebie. - I to bezwzględnie. Żebym miał z tego korzyść...

Re: Wodny Fort

39
Oficer zagarnął ją do siebie gwałtownie. Wyprężyła się i przylgnęła jego piersi, ciepło uderzyło ją po ciele. Śmierdział potem i końmi. Rzucił groźbę i Licho uśmiechnęła się krzywo, prychnęła, wiercąc się. — Tylko w gębie takiś mocny. Cholera, a spróbuj tylko... — Pisnęła, chwycona niespodziewanie i pchnięta na bok.

Rzucił dziewczynę na rozkopaną pościel, zanim zdążyła stawić opór. Jedna dłoń zacisnęła się na jej nadgarstkach nad głową, druga odnalazła piersi, usta — zagłębienie szyi. Licho westchnęła. Na więcej jej nie pozwolił. Potem dłonie i usta zaczęły wędrować, i westchnienia przeszły w zduszone z trudem jęknięcia, póki nie wygięła się, na chwilę unosząc biodra. Wykorzystał tę chwilę bez wahania. Usłyszała dźwięk puszczającego materiału, zaklęła krótko, lecz zamknął jej usta pocałunkiem. Jej nadgarstków wciąż nie wyswobodził z żelaznego chwytu, za to przycisnął dziewczynę do siennika, unieruchamiając ją. Na piersiach poczuła gorący oddech oraz wargi mężczyzny, na udzie szorstką, natarczywą dłoń i zdołała tylko zacisnąć kolana na jego biodrach, kiedy dłoń bez oporu posunęła się wyżej. Jęknęła głośno, wykręcając ręce w uścisku. Nie wycofał się. Ani nie zaprzestał długą, długą chwilę, gdy jej oddech przyśpieszał płytko, a głos wyrywał się i wiązł nagle w gardle. Z trokami spodni poradził sobie sam. Potem niespodziewanie przerwał. Uwolnił ją, zostawiając zdezorientowaną, roznieconą. Tylko na moment. Awanturniczka nie zdążyła odetchnąć, kiedy nagle pchnął niecierpliwie. Pierwszym krzykiem się zachłysnęła, kolejne odbiły się echem od ścian... Zaciskała palce z całych sił na pościeli.

Nie blefował i nie okazał wyrozumiałości, długo przeciągając ich zmagania. A potem wznawiając je bezlitośnie, póki całkowicie nie opadli z sił. Kiedy w końcu przygasło wieczorne światło, wlewające się łagodnie do komnaty i padające snopem na łóżko, Licho leżała w nim naga, czując na skórze chłodny powiew. Dyszała jeszcze, ledwie zsunęła się z mężczyzny i padła wyczerpana na pościel. Jasne włosy opadały w nieładzie na czoło dziewczyny i na zmiętą pościel, oczy jej błyszczały.

Cholera — wykrztusiła krótko. Pokręciła głową, a na ustach awanturniczki błąkał się znajomy uśmiech.

Re: Wodny Fort

40
Para zmagała się intensywnie, bez wytchnienia i chwili przerwy. Zaowocowało to zmęczeniem, lekkim, ale przyjemnym bólem i olbrzymią satysfakcją obojga.

Licho leżała, uśmiechając się, Keir również przywdział swój charakterystyczny uśmieszek. Przez jakiś czas nic nie mówili, oddychając tylko głośno. Słońce z czasem zgasło całkowicie, otulając ich aksamitną, miękką ciemnością.

- Lepiej to sobie zapamiętaj. Takie kary będziesz dostawała za głupoty - mruknął jej do ucha, po czym objął w pasie i przysunął do siebie. Tak też zasnęli, nie mówiąc nic więcej.

Poranek przywitał ich chłodnym powietrzem, dostającym się przez okno. Słoneczko dopiero wychylało pierwsze promyki, ale Wodny Fort powoli budził się do życia. Wartownicy z nocnej zmiany zmierzali do komnat, żeby odespać, zaś ich następcy kończyli śniadanie, żeby wejść na swoje stanowiska.

Oficera nie było już w komnacie, kiedy Licho otworzyła oczy. Wyszedł wcześniej, jak zwykle zresztą. Mogła mu zarzucić wiele, ale obowiązki wykonywał sumiennie. Teraz i ona musiała to zrobić, wszak należała do oddziału zwiadowczego, miała zajmować się sprzętem innych zwiadowców, sprawdzać, czy służący dobrze oporządzają konie, uczyć się języka zwiadowców, gdyż poznała dopiero podstawy. Wyjścia nie było.

Ubrała się zatem, poszło jej całkiem szybko, po czym zeszła na śniadanie. Wzrokiem znalazła swojego dowódcę Johelma, po czym usiadła obok na ławie. Był to mężczyzna szczupły, średniego wzrostu. Włosy przystrzygł krótko, choć i tak widać w nich było siwe nitki. Miał około czterdziestki, ale trzymał się dobrze. Skórę twarzy pokrywały mu liczne zmarszczki i bruzdy. Na oko wyglądał na twardego człowieka.

- Proszę, proszę, pierwsza dama Fortu raczyła stawić się na służbę. Już myślałem, że Keir nie raczy cię oddać na swoje miejsce. Albo, że zmieniłaś dla niego profesję. Zresztą, gadać po próżnicy nie ma co. Jedz śniadanie, po śniadaniu do stajni, sprawdzić konie i do zbrojowni, odliczyć sześć kołczanów pełnych strzał, tylko porządnych, żadnych tam wyświechtanych. Pojęłaś? - zapytał, ale nie zwrócił zbytniej uwagi na to, co odpowiedziała, zajęty odkrajaniem kawałka pieczeni. Zdawało się, że teraz dopiero zaczęła się jej warta.

Re: Wodny Fort

41
Kątem oka Licho posłała dowódcy mordercze spojrzenie. Fuknęła, burknęła, ale w język ugryzła się w porę, a niewyparzoną gębę zapchała kromką chleba z pieczenią. Wyzwanie jej od dam skomentowała łykiem z pucharu i krótkim czknięciem. A jużci, pryku, pomyślała. Zmiana profesji, zaraza, znalazł się frymuśny... Johelm uniósł brwi, Licho prychnęła cicho i kiwnęła głową. — Jasne, że pojęłam.

Dokończyła posiłek we frustrującej ciszy i pośpiesznie, marudząc dłużej tylko przy winie, ale i wtedy nie przesadnie. Do śniadań dawali małą karafkę. Nie dopatrzyła się żadnego z chłopaków, a oficera wcięło bez śladu, nawet nie obudziła się, kiedy wyszedł. Nie miał, dureń, nic przeciwko wyobracaniu jej cały wieczór, ale zaspać pozwolił. Awanturniczka brzęknęła naczyniami i wstała. Nie było co mitrężyć, zapowiadał się robotny dzień. I zimny. Przecinając korytarze twierdzy, dziewczyna postawiła kołnierz kurtki, splotła ramiona na piersi, psiocząc na przeciąg hulający od okien. Mijana w przejściu załoga witała ją krótko lub pozdrawiała skinieniami, a część tylko zagapiała się dziwnie albo uśmiechała półgębkiem. Znaczące spojrzenia Licho zbyła milczeniem, śpiesząc do stajen.

Kurwa.

Nocą przyśnieżyło. Najmłodsze chłopaki z naboru wykonywali psią robotę, odgarniając świeży puch, wciąż jednak awanturniczka widziała grubą warstwę na blankach i zwieńczeniach obmurowań. Buchnęła ponuro parą z ust. Pięknie, kurwa, pięknie. Dłonie chowając pod pachami, dziewczyna zeskoczyła ze stopnia i pomknęła w dół podjazdu, klęła z furią na mróz. Było zimno, cholernie zimno, od stóp, przez cycki, po czubek nosa. Przecięła dziedziniec i dopadła do drzwi stajni. Gówniarze mieli szczęście, że przymkniętych, by chłód nie leciał.

Ocieplcie je — rzuciła, zatrzaskując odrzwia i stukając podeszwami o klepisko. Zmarznięte ręce podetknęła Ogryzkowi pod chrapy. — Tylko wietrzyć nie zapominajcie... Zaraza, czemu kasztan ma niezmienioną derkę? Mokra na wylot! Tamten ostygł, zanim nalaliście wody? Chcecie przy morzysku dwie nocki siedzieć, gamonie?

Pogoniła pachołków i sama zabrała się do roboty, nie tracąc czczo czasu. Gdy uwijali się przy czyszczeniu i oporządku, Licho po kolei wyprowadzała na korytarz i sprawdzała wszystkie konie, co do szkapy. Nawet luzaki i trzyletnie surowizny, którym dzieciństwo upiekło się jeszcze dzięki śniegom. Jeden ogier zaczepił o kaptur i zerwał podkowę, drugi grzał w prawym przodzie. Reszta wyglądała wcale w porządku — porosły miękką, zimową sierścią i błyszczały się zdrowo. Poleciła chłopakom ostrożnie schładzać nogę kulawego, potem spacerować, a kowala zawołać do przekucia. I dopasowania każdemu haceli, by nie połamały nóg na lodzie.

Pamiętajcie, żeby je wykręcać, kiedy schodzą do stajni, bo łby wam pourywam — zagroziła znad kłębu kobyłki.

Dziewczynie zeszło nieco, nim upewniła się, że wszystkie zwierzęta były w dobrej kondycji, a stajenne roztropki nie miały wywołać fali kolek ani kulawizn pod jej nieobecność. Resztę roboty w stajniach oraz zadanie południowego obroku zostawiła chłopaczkom, samej kierując się z powrotem do fortu. Śnieżyć nie przestawało. Klęła tedy i znowu pobiegła, uważając na oblodzonym bruku.

W zbrojowni panował taki chłód, że rychło zatęskniła do siennika i śmierdzącego ramienia Keira, przyciskającego ją do piersi. Przysiadła na zydlu, wzdychając z udręką. Przebieranie strzał jedna po drugiej nie dość, że ciągnęło się niczym flaki, to nie dawało się nawet porządnie rozgrzać. Zabawne zaś było, jak trzygodzinne kazanie. Licho usiłowała patrzeć uważnie po pociskach, wybierając te o solidnych drzewcach i grotach, i dobrze opierzonych lotkach. Nuciła pod nosem świńskie przyśpiewki, by zająć myśli. Gdy nie zajmowała ich, nudziła się, a gdy się nudziła, to i piekliła się. Nie nawykła do posłuszeństwa i podążania za poleceniami. Wśród grasantów godziła się na przewodnictwo Friesa, wszyscy się godzili, ale gdy przychodziło co do czego, herszt nie mógł na nikim wymóc posłuchu. Każdemu lza było czynić, co mu się żywnie podobało i jak dusza mu zagrała. Friesa słuchali, bo chcieli. Zazwyczaj. Robota układała się prosto i instynktownie. I wszyscy byli równi. Nie było tytułów, nie było rang, nie było hierarchii i łańcuchów dowodzenia. Nie było obowiązków. Żyło się tak, bawiło, chlało i rabowało iście przednio. Tęskniła do tego, cholernie tęskniła. Ale nie bez przyczyny grasanci ginęli szybko i młodo. Mogły z nich być nawet ostatnie diabły w siodłach, z brzeszczotami w dłoniach, ale w otwartym starciu ze zbrojonymi, zdyscyplinowanymi, zorganizowanymi oddziałami byli bez szans. Nawet tak zwarte bandyctwo, jak kompania Morghta. Sama widziała.

Kiedy była już nieomylnie przekonana, że miała po raz pierwszy zasnąć w trakcie czynności, Licho wsunęła ostatnią strzałę do ostatniego, szóstego kołczanu. Zaklęła triumfalnie. Marząc o pucharze wina, przeciągnęła się i odstawiła robotę, opuszczając zimną zbrojownię.

Re: Wodny Fort

42
Licho znała się na wielu rzeczach. Niejedną pracą się parała i niejedno przyszło jej robić, żeby przetrwać. Pewnych umiejętności wyuczyła się lepiej, innych gorzej. Nic jednak nie szło jej tak dobrze, jak ustawianie po kątach niepokornych, roztargnionych lub nieposłusznych pachołków. Co ciekawe, nie miała zbyt wielu sposobności do przetrenowania tego, musiała to być więc zdolność wrodzona.

Po dopilnowaniu wszystkiego w stajni, awanturniczka przeszła do monotonnej i uciążliwej roboty w zbrojowni. Wybieranie strzał nie jest pracą dostarczającą ciekawych wrażeń, kto to robił, ten wie. Toteż Licho musiała wygrać z opadającymi powiekami, bolącymi palcami i nudą. Po dłuższym czasie, kiedy udało jej się wykonać polecone zadanie, postanowiła odetchnąć mroźnym powietrzem, wyszła zatem na dwór.

Przed wieżą kręciła się spora grupa ludzi, wszyscy rozprawiali o czymś po cichu, byli bladzi i jakby przestraszeni. Dziewczyna podeszła bliżej, zaciekawiona całą sytuacją. Kiedy tak stawała na palcach, żeby cokolwiek dojrzeć, z pomocą przyszedł jej jeden z żołnierzy. Nie znała jego imienia, widziała go pierwszy raz. Czarne włosy miał krótko przystrzyżone, blizna po cięciu, biegnąca nad i pod prawym okiem, dodawała mu uroku, wiekiem nieco ją przewyższał. Stwierdziła, że w sumie jest przystojny.

- Dwa trupy - głos miał chrapliwy, ale przyjemny. - Strażnicy, patrolowali korytarze nocą. Znaleźli ich z własnymi nożami wbitymi w gardła, w dwóch zupełnie różnych zakątkach wieży. Nie wiadomo, co się stało.

Resztę jego wywodu przerwał głos Johelma, przebijający się przez resztę mówiących.

- Licho! Do mnie, w tej chwili - zawołał. Podeszła więc, a on przemówił szybko i nerwowo. - Nie będzie jednak dziś patrolu. Po skończonej robocie wracaj do siebie, czy co tam chcesz. Masz wolne. Najlepiej poćwicz język z Draxem, żeby nie chlać w karczmie.

Klepnął ją w ramię i odszedł, znikając w tłumie. Jeden z oficerów rozgonił resztę gapiów do swoich robót. Żołdacy poczęli więc rozchodzić się niechętni, szurając butami. Twarz czarnowłosego żołnierza mignęła jej przez chwilę, przy czym odniosła wrażenie, że kiwa na nią głową, jakby w geście zaproszenia, po czym schodzi w dół. Do karczmy.

Tymczasem Licho nie miała co ze sobą począć. Keira nie było, nie widziała nigdzie swoich znajomków. W Forcie ktoś zabił dwóch ludzi. Przez plecy przeszedł jej dreszcz, rozejrzała się, jakby chciała znaleźć coś lub kogoś podejrzanego wokół siebie. I nic. Same znajome, pospolite gęby. Przeważnie smutne, zniszczone życiem, nierzadko przepite. Czemu więc tamta dwójka zginęła? Kto chciałby tej śmierci? Tego jeszcze nikt nie mógł wiedzieć.

Re: Wodny Fort

43
Dziewczyna zapsioczyła. Zdziwiło ją niecodzienne zbiegowisko, ale trupów się nie spodziewała, choć na własne oczy nie zdołała ujrzeć nic, nawet wyciągając szyję na palcach. Nie dopatrzyła się też w tłumie Keira, ni Tursta, ni Agrita, żadnego z chłopaków. Słowa żołnierza wskazywały, że niechybnie nie mieli w Forcie nikogo innego, jak mordercę, być może zdrajcę, jedną spośród tych samych twarzy, które mijali co dzień w korytarzach, w zbrojowni i na dziedzińcu, i zwali druhami. Licho nie dawała wiary, by tak prosto ktoś nieswój mógł nocą, co dopiero w świetle dnia, wedrzeć się do twierdzy i położyć dwóch chłopa, żeby nikt nie zauważył. Nie znała dobrze wartowników z wieczornych zmian, serce jej tedy nie krwawiło, lecz na to, że sprawca wciąż mógł czaić się w pobliżu trudniej było wzruszyć ramionami. Zmarszczyła brwi. Nic niepokojącego z uprzedniego dnia nie mogła sobie przypomnieć. Znów jednak, byli wtedy z oficerem wcale zajęci.

Awanturniczka splotła ramiona na piersiach, osłaniając się przed chłodem. Zeszła w dół śliskiego podjazdu — w stronę gospody, rzecz jasna, ciepłej światłem w oknach i z gwarem wylewającym się szczelinami na zewnątrz. I, co jej w duszy grało najmilej, wietrzyła z daleka lejące się trunki, jak ogar lisa. Johelm wspominał coś o chlaniu i rzekomej wyższości nauki u Draxa, ale nie mogła dać głowy, jak to prawdziwie szło, zgubił ją po „masz wolne”. Licho skierowała się tedy tam, gdzie ją serce wiodło. I wydawało się, że ten sam żołnierz z blizną na oku, który wyjawił jej wieści o zabitych.

Dziewczyna roztworzyła drzwi karczmy, popatrzyła śmiało i weszła. Rozczepiła zapięcia kurtki. Wnętrze ogrzewało palenisko w kominie oraz rożen, nad którym obracano z wolna pieczone prosię. Gospoda była ciemna przytulnie, skąpana w półmroku i wypełniona śmierdzącym chłopem, załogą przede wszystkim, z której większość gęb rozpoznawała, a po części przejezdnymi. Znajoma wrzawa, krzyki i wybuchy rżącego śmiechu, i świńskie przyśpiewki znad stołów krzyżujące się z brzękiem kufli dobrze jej zrobiły, ledwie przekroczyła próg. Nic to było w porównaniu do popijaw i dzikich hulanek, jakie urządzali sobie wśród zbójców, ale wiedziała, że dało się tam niezgorzej wybawić. W stronę szynkwasu pokierowała się bez zawahania, uwijając się rozkołysanym krokiem między gośćmi i ławami. Wypatrywała jedynie kątem oka mężczyzny z dziedzińca — musiał mieć powód, jeśli zapraszał ją tam za sobą. Jeśli nie — źle się piło samotrzeć.

Re: Wodny Fort

44
Dym z fajek, smród starego tłuszczu, gorzała i pot, czyli charakterystyczne zapachy, które znaleźć można niemal w każdej gospodzie. Nie inaczej było tutaj. Licho wpadła w ten zaduch bez kaszlnięcia czy mrugnięcia okiem, nie pierwszy raz przebywała w takim miejscu.

Rozejrzała się, ale nigdzie nie dostrzegła czarnowłosego. Kilka osób zawiesiło na niej wzrok, ale tylko na chwilę. Żołnierz, to żołnierz. Ruszyła zatem do szynkwasu i oparła się o niego, a jako, że poruszała się z gracją polującej pantery, zyskała kolejnych obserwatorów. Ledwie zdążyła oprzeć się o blat, kiedy zjawił się przy niej karczmarz.

- Czym mogę służyć, pani? - zapytał przymilnym tonem. Euzebiusz, zwany przez tutejszych Ebim, chodził w wiecznie zatłuszczonym fartuchu, sam zresztą miał na sobie nieco tłuszczu. Na głowie niemal zupełnie wyłysiał, za to zarostem nadrabiał zdecydowanie. Prowadził karczmę od dwudziestu lat, sam zaś miał koło pięćdziesiątki. Służyła tu również jego córka Janka, dziewuszka w wieku lat piętnastu, i syn, dziesięcioletni Wojmir, który marzy, jak wieść niesie, o zostaniu rycerzem, choć każdy wie, że to bzdura, bo synowie karczmarzy rycerzami nie zostają.

Licho już miała odpowiedzieć, żeby przestał gapić się w to wcięcie w koszuli, które uwidoczniło się po rozpięciu kurtki, ale wtedy dostrzegła jego. Siedział w kącie sali, na stole miał dwa kufle. Jeden odsunął od siebie, stawiając przy pustym krześle. Wyglądało to jak zachęta.

Zignorowała Ebiego i przeszła całą długość sali, żeby klepnąć naprzeciw bliznowatego. Morskie oczy śledziły uważnie każdy jej ruch. Obie dłonie zaciskał na naczyniu z napojem, jakby chciał pokazać, że nic nie ukrywa.

- Licho - przemówił. - Przyjemność to, zaznać twego towarzystwa przy szklanicy dobrego napoju. Miód pitny. Spróbuj, dużo lepszy, niż te piwo pełne drożdży, które tu serwują. O samogonach nie wspomnę. - Na zachętę sam upił łyk. Jeżeli Licho pójdzie w jego ślady, poczuje przyjemny, słodki smak, który dopiero w żołądku ujawni swą moc, rozlewając się ożywczym ciepłem.

Re: Wodny Fort

45
Licho rozsiadła się na zydlu, skrzyżowała nogi. Zanim odpowiedziała, chwyciła kufel i pociągnęła tęgi łyk miodu. Miód był ciepły, nie minęła chwila, jak rozlał się prądem po całym ciele i rozgrzał ją przyjemnie. Pociągnęła kolejny łyk. Stuknęła naczyniem o blat, oblizała wargi. — Nieznajomy — odparła szelmowsko. — Miód niezgorszy, prawda, o towarzystwie nic nie lza mi rzec. Jeszcze. Nie widywałam cię w Forcie. Ty mnie tak, zgaduję, a przynajmniej z imieniem się nie mylisz.

Nie była dłużna i obcięła w międzyczasie mężczyznę niedbałym, ale długim spojrzeniem, kończąc na jasnych oczach, z których wzroku nie spuściła. Nie rozpoznawała go, mimo wszystko, choć twarz miał charakterystyczną, niebrzydką, pomimo blizny. Albo i dzięki bliźnie. Że znał ją, temu się nie dziwiła. Jako jedyna spośród całej załogi wyróżniała się cechą łatwiej zapadającą w pamięć, niźli najpaskudniejsza szrama, czy najbujniejsza spośród bród — cyckami. Czym innym były cycki w pobliskim burdelu, a czym innym te, którym u pasa kołysał się miecz. Choć lwia część żołnierzy nawykła szybko do baby w szeregach, jak do swojej, to przegapić jej w przeszytej herbem kurteczce, czy pomylić z żadnym innym żołdakiem było nie miara. Nawet w tłocznej gospodzie. Większość siliła się na więcej powściągliwości, niż karczmarz Ebi, ale spojrzenia Licho czuła. Bynajmniej nie na plecach. Nie wadziły jej jednak, sznurowania koszuli nie poprawiła, nie zawiązała.

Wiesz, co zacz? — spytała nieznajomego po kolejnym łyku, ruchem głowy wskazując drzwi. — Kiedy ich znaleźli? Nikt nie wlazłby chyba do wieży, ot tak, nieprzyuważony... — Odstawiła kufel. — Miód niezgorszy, mówiłam. Ale po ci tu jestem? Psiakrew, nie dam wiary, że dla czystej przyjemności z mojego towarzystwa...

Wróć do „Południowa prowincja”