Re: Wschodnie Wody

196
Szafeczka owszem, miała szufladkę, a w szulfadce słój z zawiesistą, tłustą substancją, rękojeść noża (bez ostrza), ludzki mały palec, prymitywne drewniane liczydło (zepsute) oraz cybuch – niczym szczególnym niewyróżniająca się kombinacja przedmiotów typowych dla szafek pod cebrzyk czy dzbanek. Słoiczek był jedynym wśród tych przedmiotów, posiadającym jakąś zawartość i krótkie badanie jej substancji pozwoliło stwierdzić elfce, że jest to masłopodobna melasa uczyniona z łoju – najprawdopodobniej pełniąca funkcję mydła. Konsystencja (oraz rozmyślanie o procesie pozyskiwania) tego łoju mogła przyprawdić o mdłości nawet martwego wieloryba, ale – co ciekawe, akurat zapach miała zgoła przyzwoity, lekko maślany, czy mleczny, słodkawy, ale nie mdły.
Chwilę dla siebie wykorzystała Esh chyba optymalnie: kąpiel, odświeżenie – tak, tego łaknęło jej ciało (a w konsekwncji mechanizmów, na których powstają cywilizacje – również potrzebowała tego jej dusza) i niewiele trzeba było, by leżącą (choć z konieczności z podkurczonymi kolanami) elfkę ogarnęła lekka senność. Przez bulaj nikt zajrzeć nie mógł – poza latającymi rybami – gdyż, jak to bulaj, wycelowany był horyzont, a pod nim chlupotał ocean. Stłumione licznymi ścianami i odległością odgłosy dochodziły ją jak ze snu, nierealne, odległe... Przede wszystkim – niezwykle nastrojowe odgłosy samego okrętu, nadto – pokrzykiwania załogi, wśród licznych niezrozumiałych nieliczne czytelne: "Pełne grotmarsle!" – "Jest pełne grotmarsle!". "Bomkliwer w łopot!" – "Jest łopot!" i liczne podobne, poza tym do fonosfery dokładały się przelatujące gdzieś nad głową tupoty, trzaśnięcia drzwi, warkot łańcucha kotwicznego i terkotanie kabestanu. Kodą zaś tej osobliwej symfonii, wyłonioną crescendem kroków, było zaskakująco bliskie pukanie do drzwi, konkretnie trzy puknięcia krótkie i jedno długie. Nawet jeśli nazwą to potem metaforycznie motywem losu – najdobitniejsza teraz była właśnie jego dosłowność, potwierdzona zaraz dochodzącymi zza drzwi słowami:
– Oresha? – głos zdawał się należeć do Trugana. – Kapitan zechciał złożyć ci wizytę. Wraz z jedną niecierpiącą zwłoki sprawą.
Ton i dobitność pukania nie pozostawiały wątpliwości, a radosne negocjacje przez ścianę to mogło nie być to, o co chodziło czekającemu. Jeśli Esh chciała teraz spokoju mimo wszystko – oby nie był to jej spokój wieczny.

Re: Wschodnie Wody

197
Nagłe, gwałtowne pukanie wyrwało elfkę z przyjemnego półsnu, powodując, że nieomal opiła się słonej wody, w której leżała zanurzona po szyję.
Chwileczkę! — zawołała, fukając cicho pod nosem jak rozwścieczony kocur i gramoląc się z balii niechętnie. Miała już w zanadrzu kilka dosadnych słów dla kwatermistrza, lecz gdy jej ospały umysł wyłowił i wreszcie przyswoił informację, że oto Kebb ma życzenie z nią mówić – prędko wyskoczyła z balii i niewiele myśląc przekręciła klucz w zamku, otwierając drzwi. Było z tym co prawda trochę problemu, bo porozrzucany dobytek Eshoar walał się po podłodze, tuż przy wejściu, lecz ostatecznie udało jej się uchylić skrzydło do połowy, nieznacznie za nim chowając.
Nie należała do pruderyjnych, jak zresztą większość mieszkańców Wysp, nie zamierzała również niweczyć efektów heroicznych wysiłków zażycia toalety w tych spartańskich warunkach, zakładając na powrót przepocone ubranie. Takim oto sposobem przywitała kapitana naga i ociekająca wodą, za to z szerokim uśmiechem na twarzy, gestem zapraszając go do środka.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

198
Gdy Eshoar (z domu Zefir) rezygnowała z balii i ciapciając stopami osiągała zamek swych drzwi – Trugan właśnie opuszczał stanowisko informacyjne po ich drugiej stronie i dlatego za progiem ociekająca wodą, uśmiechnięta i nagusieńka w istocie napotkała Haaruma Kebba. Przez lewe ramię przewieszoną miał jakąś damską garderobę, prawą zatknął za pas na plecach. Widok, bądźmy szczerzy, na moment zablokował mu mechanizmy decyzyjne, choć od dawna wyrobiona retoryka władzy nie pozwoliła też jego posągową statyczność naruszyć jakimś niekontrolowanym gestem, słowem, wykrzyknieniem czy cyknięciem. Jedynie brwi powędrowały mu w górę i tam zostały. Wzrok Kebba spoczął na ciele elfki spokojny, dość nonszalancko zawieszony między nachalnością i obojętnością.
– Widzę, że przyszedłem nie w porę...? – mężczyzna dał się wpuścić do środka i zamknąć za sobą drzwi, obserwując przy tym kątem oka, jaką rolę przeznaczyła chwilowa mieskzanka swemu kluczowi. Kebb rzucił na stół to, co miał na naręczu, sam zaś ujął krzesło za oparcie i ustawił sobie tak, by nie tracić nic z tego, co oczy miały do zyskania.
– Jestem... surowym i dość prostym człowiekiem. Dowodzę innymi – posyłam ich na śmierć lub do zwycięstwa, zależą ode mnie, a ja jestem za nich odpowiedzialny. Przystoi mi zatem powściągliwość... Podejdź – przyzwał ją gestem, ale czemuś wewnętrznie roześmiany i tym roześmianiem jakby leciutko (nawet jełśi na pokaz, to szczerze) stropiony, wzrokiem to oblepiał ciało Esh, dopóki stała na podłodze na środku kajuty, to uciekał na sekundkę na bok, wreszcie spojrzał jej w oczy zupełnie wprost i głęboko, jakby wyswobodzony z wewnętrznych wahań –... tak. Przystoi mi powściągliwość, Oresha, a do tego trochę za dużo widziałem, aby tracić głowę dla byle widoczku czy klejnociku. Ale widząc cię taką, jak teraz – muszę przyznać, do stu kurew erolskich... – pokręcił głową, następnie opierając brodę na złączeniu kciuka i śródręcza, z łokciem wspartym na drugiej dłoni – Cośśś... niebywałego. – I zagapił się na dobre – może nie jak sztubak, choć na pewno w szczerej rozkoszy optycznej, ze swobodą tego, który sam sobie tyle przyjemności zawdzięcza. Po chwili westchnął, poważńiejąc: – Na tej popijawie podjąłem koncepcję, żeby ściągnąć tutaj tę małą... jak jej tam: Itse. Hm? Czy jakoś tak. I niebiosa, na czele z Garronem chyba, zesłali mi ciebie, Oresha, doprawdy... Wspaniale. Wspaniale, tym bardziej, że różnica między wami dwiema (dzięki tobie – różnica na korzyść) postanowiłem trochę zmienić koncepcję dzisiejszego wieczora. Mój plan... Ach! – przypomniał sobie, machnął nad ciemieniem fikuśnie w trybie "Pamięć płata figle", powstał lekko i sięgnął po to, co przyszedłszy położył był na stole: – Byłbym zapomniał – przyniosłem trzy sztuki odzienia. Dwie z nich to suknie... Nie znam się na modzie damskiej, to było modne niedawno, a to nie wiem skąd mam... a, chyba wiem?... nieważne. Tak czy owak: te dwie można traktować jako wizytowe, a ta szmatka – może się nada do tańca, hm? Suknie mają ten plus, że posiadają sporo zakamarków, w których można ukryć to i owo. Choćby nóż. Czy szpikulec do owoców. Z kolei szmatka do tańczenia ma ten plus, że raczej niczego pod nią nie można ukryć – tu uśmiechnął się lubieżnie, biorąc w palce materiał na pewno drogi, bo tak delikatny, że główną jego materią zdawała się być wartość symbolu. Widać było że kapitan ma czas: nie spieszy się z tym, z czym przyszedł – a znać było, że nie ogranicza się to do trzech wygrzebanych z jakichś skrzyń sztuk garderoby. Nie śpieszył się, bo bardzo wysoko oceniał przyjemność, jaką obdarzył go los w postaci osobistego gościa o takim ciele, nadto niegłupiego. Wielce to łechtało kapitański mostek.
Patrzył więc chętnie, bez krępacji, i choć nie było w tym totalnym otuleniu jego spojrzeniem jakiegoś prostactwa czy chamstwa – to była jednak władza, przekonanie o supremacji posiadającego nad posiadanym i spokój wilka, który jest najedzony, więc nie musi się śpieszyć i ślinić.
– Nie przeszkadzaj sobie, wiem, że wpadłem nieco nagle. I nie krępuj się, oczywiście. Potrzebuję dzisiejszego wieczora. A dzisiejszy wieczór potrzebuje twojego ciała. Ono zaś, jak my wszyscy, potrzebują twej niebywałej ogłady. No właśnie, Oresha... Jak nabyć taką ogłądę? Iście dworska cnota...– przeniósł spojrzenie na swe paznokcie, a zaraz z powrotem na Eshoar. Dalej się uśmiechał. – Jak ja mam to, powiedz, połączyć. Przywędrowałaś na dość plugawą imprezę z tą wywłoczką Utse, co świadczy o tym, że zęza tego miasta to nie jest dla ciebie ostatnie nieoczekiwane odkrycie. Z drugiej strony – nie zapanowałaś nad tym, jak się wyrażasz, jak jesteś wyedukowana, co sugeruje wiele lat wczesnej młodości spędzonych w zgoła odmiennym środowisku. Sądząc, że nie dostrzegam tu rozdźwięku, obrażasz mnie, Yagharlair. Widzisz... nie musisz teraz być ze mną szczera – ale też rozumiesz układ: szczerość za szczerość. Nawet, jeśli... cząstkową. Warto przemyśleć, ile możesz stracić, ujawniając swoje tło, a ile zyskać. Goście dzisiejszego wieczoru...– znów pokręcił głową, jednak teraz bynajmniej nie tak już zadowolony, zresztą jak możńa być w pełni zadowolonym po oderwaniu wzroku od nagiej Eshoar (z domu Zefir)? – ... goście dzisiejszego wieczoru mogą postawić nam wysokie warunki. I nie mowię tu o warunkach jakiegoś interesiku – choć, do stu kurew, nie: o to też chodzi. Ja mam asa w talii – oni mają asa w talii. Tylko kwestia koloru, pch! – strzelił palcami w powietrze a następnia tą samą dłoń skierował ku najbliższej topograficznie części ciała nadobnej Oreshy – I tego, kto blefuje, że blefuje, a kto blefuje, że działa szczerze. I co najważniejsze w kartach, zwłaszcza, gdy gra już ruszy: w c-ho, k-hurwa, tak w sumie, gramy...

Re: Wschodnie Wody

199
Bynajmniej — odparła elfka, zamykając za kapitanem drzwi na klucz. Wolała mieć pewność, że nikt nie naruszy prywatności ich małego rendez-vous. — Po prostu nie znalazłam nigdzie ręcznika. — Uśmiech Eshoar balansował gdzieś na granicy zalotności i łobuzerstwa. Stanęła w plamie światła, wpadającego przez bulaj, by cienie mogły igrać na jej smagłej skórze, podkreślając intrygujące wypukłości i zagłębienia kształtnej sylwetki.

Gdy kapitan przywołał ją do siebie, ruszyła doń powoli, miękko, jak kot, który nie zdecydował jeszcze, czy wołająca go osoba jest godna zaufania. W końcu podeszła na tyle blisko, że miał ją na wyciągnięcie ręki, z czego najwyraźniej był bardzo kontent. Nie umknęło to uwagi Eshoar, która wreszcie otrzymała potwierdzenie, którego tak bardzo łaknęła od wczorajszego wieczora – w żyłach pirata płynęła jednak krew, nie woda morska. A skoro tak, można było ją rozgrzać.
Kapitan raczy mi schlebiać — szepnęła, nachyliwszy się do ucha mężczyzny, po czym opadła z gracją na wolne krzesło, zakładając nogę na nogę, by ich długość oraz smukłość nie umknęły uwagi rozmówcy. Słuchała go uważnie.

Atsi to dobra dziewczyna. — Nie chcąc poprawiać Kebba wprost, Esh wygłosiła oklepany frazes, który oddawał jednak sedno jej uczuć wobec młodej. Mimo wszystko, polubiła chudzielca. Nim jednak wzięcie w obronę Atsi wybrzmiało, kapitan uciekł w dygresję i to nie byle jaką, bo dotyczącą damskiej mody. Eshoar, jako miłośniczka piękna w każdej postaci, z zainteresowaniem przyjrzała się garderobie przyniesionej przez mężczyznę. Ze znawstwem oceniła jakość materiałów, kroju i szycia, a także aktualności fasonów, kolorów oraz ozdób. Nie miała pojęcia skąd kapitan wytrzasnął te suknie i nie chciała się nad tym zastanawiać, lecz przyznać musiała, że były całkiem przyzwoite.
Spoiler:
Aksamit i brokat to wyjątkowo piękne połączenie — odezwała się, dotykając szmaragdowej sukni, leżącej na stole. — Szkoda, że takie niepraktyczne w naszym klimacie. — Nie myśląc długo, elfka zaczęła przymierzać stroje, a szło jej to nad wyraz zwinnie i miło było patrzeć, jak z dziewczęcym entuzjazmem okręca się, sprawdzając ułożenie materii w ruchu. Na koniec zostawiła sobie jedwabną niby-szatę, która leżała na elfce, jakby była na nią szyta. Wtem kapitan przeszedł do sedna jego wizyty w kajutce. Czar prysł.

Nawet przez chwilę nie wątpiłam w twój zmysł obserwacji i dedukcji — rzekła wreszcie, siadając na brzegu wolnego krzesła i patrząc mężczyźnie w oczy. — Nie muszę być szczera. To prawda — umilkła na moment. — Ale chciałabym. Nie wiem jednak na ile mogę ci ufać, kapitanie Kebb. Z kim jest to dzisiejsze spotkanie? Wciąż operujesz ogólnikami, sugerujesz ukrywanie broni w sukni, mówisz o asach w rękawie – co to wszystko znaczy? Jakie jest moje zadanie?
Ostatnio zmieniony 18 gru 2018, 8:43 przez Juno, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

200
– Atsi – zgodził się Kebb, kiwnąwszy głową; cicho, bo była to uwaga na boku. Zaraz też podjął, wracając wzrokiem do Esh, gdyż nie urodził się jeszcze na ziemi mąż zdolny zrezygnować z elektryzującego pokazu mody, danego ociekającym nagim ciałem w kajucie pirackiego okrętu flagowego: – Tak... Zgodzilaś się tu ze mną przybyć niemal w ciemno, Oresha, i doceniam to – oraz uznaję za wyraz jakiejś twojej wyższej potrzeby. Nie chcę cię tu dotknąć...– nagle przerwał, przyjrzał się ostatnim słowom, padającym na doskonałe ciało, i pojąwszy przypadkową ironię tego wyznania wypchnął śmiech przez nos: "Nie chciał jej tu dotknąć"? Paradne... – ...imputowaniem ci twoich własnych powodów, więc to na razie zostawmy. To, czego od ciebie oczekuję, zmusza mnie do częściowego wtajemniczenia cię i to się nawet dobrze składa. Pora zacieśnić nasze stosunki... – kapitan powstał z krzesła, rozwiązał górną część sznurowania swej koszuli i wykonał po kajucie trasę, mającą nadać jego najbliższemu celowi infantylnie mylny pozór: podszedł do bulaja, zerknął bez sensu, równie powolnym krokiem odszedł i zatrzymał się za oparciem krzesła Esh – ...i zmniejszyć dystans. Wydaje się, iż sama rozumiesz, że tak będzie bardziej... należycie.
Ostatnie słowo powierzył również swym dłoniom, kładąc je na ramionach Esh. Dłonie Haaruma Kebba – twarde, dość szorstkie, bez wątpienia znające trud marynarskiej roboty – przywarły na moment bez ruchu do nasady szyi, a palcami odnalazłszy wgłębienie nad obojczykami jęły zsuwać się powolutku w dół.
– Zacznijmy może od tyłu. Nasi wieczorni goście... Zurghab, Tsgaa, może Rimruk, do tego garść przerośniętych przydupasów, a przede wszystkim... – dłonie kapitana zdawały się próbować oddać napięcie tych krwistych imion, ruszając po dekolcie Esh chaotycznymi liniami, wraz z zawieszeniem głosu przed ostatnim mianem odrywając się od skóry i zawisając dokładniuśko nad piersiami elfki – ... sam Khurg vaar-Azhge Bghedrag. Czyli aktualna wierchuszka Czarnych Zębów. Czarne Zęby, sama rozumiesz: najpoważniejsza, najlepiej zorganizowana, najskuteczniejsza i najśmielej rozgrywająca orcza organizacja przestępcza. Jedna z niewielu sił, z którymi muszę się liczyć. He, nie powiem – powinno mi to schlebiać: niejeden piracki kapitan ma przynajmniej jedną ręką przywiązaną do ich sznurka i kiedy macha nią niczym kukiełka, to nawet nie śmie zapytać, kim jest ten, kto pociąga. Piraci-płotki z chaotycznych ugrupowań, czy raczej watah, jak ostatnio ci... "Królowie Życia", phe! – Haarum prychnął z dezaprobatą, składając obie dłonie na obszarze, nad którym dotąd drżąco zawisały – ... tacy piraci-płotki znikają w Czarnych Zębach na śniadanie! O co zaś idzie gra?
W tym momencie jedna z dłoni kapitana z niechęcią zrezygnowała z dotychczasowego obiektu swych badań i gładko wślizgnęła się na smukłą szyję, łagodnym, ale nieznającym sprzeciwu obrotem zmuszając elfkę do obrócenia twarzy w lewo i w górę, ku jego licu. Mogła sobie Eshoar obejrzeć grające mięśnie żuchwy pod kilkudniowym zarostem, wzrok kapitana twardy i pokazowo balansujący na granicy kontrolowanej (chyba?) dzikości.
– Gra idzie o wpływy, oczywiście. O dominację. Rozumiesz istotę dominacji, Oresha, hm? – ostatnie wypowiedział mniej wyraźnie, głosem zduszonym, z zaciśniętymi zębami, z miną zdradzającą, że niezwykle trudno mu powstrzymać ulżenie udręce rozkosznego napięcia przekleństwem lub czynem gwałtownym; dlatego pewnie nie udusił jej, choć zdawać by się mogło, że jest ku temu bliski, lecz tym samym chwytem uniósł ją z krzesła tak, by stanęła tuż przy nim, w krzepkim, tyleż delikatnym, co żelaznym chwycie niemal zawisając. – I tu mamy dwie areny, moja cudna. Interesy z możnymi... – wydyszał jej w twarz, lekkimi pchnięciami proponująco wymuszając na niej cofanie się– i zupełnie nieoczekiwaną nową arenę walki o przejęcie pewnego KHURRREWsko gigantycznego skarbu...
Prawdziwy pirat to – mawiają – taki, w którym wrzenie krwi w żyłach i ognia w podbrzuszu wzbudza bliskość lub przynajmniej realna obietnica Wielkiego Skarbu. Otóż Haarum Kebb był dwustuprocentowym pirackim skurwysynem, a w pełni dostępny WIelki Skarb właśnie ociekał przed nim wodą i każdy mięsień i oddech Kebba wyraźnie świadczył, że nic mu raczej nie zabroni, by go posiąść – jak to już zresztą wspomniał na niedawnej cuchnącej bibce.
– Od zawsze magnaci taj'cahańscy szukali u piratów pomocy w nieco ponadprzepisowym zwiększeniu zysków; to wiesz, nie masz pięciu lat. W tym przypadku chodzi o kontrolowane przeze mnie trasy transportowe... Natomiast wieść o królewskiej barkentynie pełnej złota, feralnie wyrzuconej przez niedawny lokalny sztorm na jakąś łachę niewiadomo kurwa gdzie, ale GDZIEŚ – skrzypnęły deski, gdy nie puszczając chytu Kebb doparł plecy Esh o drewnianą ścianę kajutki – gdzieś... nikt nie wie gdzie... poza skurwysyńskimi rybakami... tymi, których udało mi się oszczędzić przed torturami goblińskich watah na usługach Czarnych Zębów... o ile oszczędzilem właściwych, bo zmowa milczenia KHURWA! – zacisnął na jej gardle wściekłą dłoń, ale nie była to wściekłość wymierzona osobiście w Esh, o czym wraz się zorientował, natychmiast wygładzając oblicze, tracąc napięcie i ledwo kontrolowany chwyt zamieniając na pieszczotę, opuszkami palców opisującą es-flores w dół, by zaraz zawrócić w okolicach mostka i powędrować bokiem szyi ku twarzy, a kończąc na teatralnie ojcowskim odgarnięciu przylepionego do czoła kosmyka – Zbyt mało wiem, a dzisiejszy wieczór powie mi "Sprawdzam", i diablesko potrzebuję kogoś, kto mi się tego dowie i podetka kartę pod stołem. Gra niebezpieczna. Nikt nie będzie chciał mowić wprost. Ja, paradoksalnie, najmniej. Gra spojrzeń i niemych gróźb, próba sił badana mocą blefu, Yagharlair. Pat. Impas. Czarne Zęby mają coś, o czym nie wiem, że mają. Ja mam coś, o czym oni mogą wiedzieć... Ale skąd? A może przesadzam z podejrzliwością... Nie wiem, czy gdyby wiedzieli, co to – czy raczej kto to – skorzystałbym, grając tą kartą, czy tylko się obnażył. I czy tę kartę chronić, by przed zakusami Czarnych Zębów zabezpieczyć ten interes, od którego zacząłem, czy zgrać tę piszczącą, żałosną, ale cenną kartę w imię królewskiej ociekającej blefami rozgrywki o całe z góry na dół w mordejebane bogactwo królewskiej barkentyny o kurewsko sugestywnym mianie Złota Łuna. I pewnie chciałabyś wreszcie wiedzieć, jaka w tym rola mistrzyni tańca, tajemniczej Oreshy, której najchętniej powierzyłbym połowę mojej talii, gdybym miał chociaż cień gwarancji, że sama – choć dama nawyższego koloru – nie jest podłożoną znaczoną kartą... a jeśli tak, to przez kogo? Chciałabyś wiedzieć, co? Chciałabyś... Czy nadto chcialabyś czegoś jeszcze? – chwyciwszy delikatnie lecz zdecydowanie jej podbródek wpomiędzy kciuk i palec wskazujący obrócił jej twarz ku swojej: – Jesteś już dużą dziewczynką i możesz mi powiedzieć: uspokoić mnie, jeśli zechcesz, lub zaskoczyć – jeśli potrafisz.
Zmęczony własną szczerością sprzed chwili i teraz trudem powstrzymywania ognia swych żył i podbrzusza, lewym łokciem oparty o ścianę nad głową Esh, mamionej - o ile nie zechciała teraz skorzystać z zawieszenia i wymknąć się – pieszczotami prawej dłoni, spływającej wolno z szyi ku lewej kibici z wyraźnym zamiarem kontynuacji – kapitan oddychał ciężko, kropla potu skrzyła mu się na czarnej brwi, wzrok błądził, choć nie przestał wyrażać pełnej władzy i mocy wywarcia jej na wszystkim, co pozostawało w zasięgu kapitańskiej woli, albowiem na własnym okręcie wola kapitana jest tym, czym oddech dla ciała – o ile chciało pozostać przy życiu.

Re: Wschodnie Wody

201
Nade wszystko — wycedziła, patrząc mu hardo w oczy — chciałabym skończyć z rolą pionka na cudzej planszy. Nieświadomej niczego owcy, wysyłanej bez mrugnięcia okiem, na rzeź. Tak bardzo nieistotnej, że nikt nawet nie uznał za stosowne wyjaśnić jej, z czym będzie musiała się zmierzyć. — Żal i wściekłość na Kelagana mieszały się we wnętrzu Eshoar z pożądaniem i strachem, które wywoływał w niej kapitan. Chwyciła mocno przegub jego wędrującej dłoni, zatrzymując ją w bardziej stanowczy, niż zamierzała, sposób. Gdy tak wodził palcami po jej ciele, doprowadzał ją do szaleństwa. Tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymywała się, by nie pokazać, jak bardzo Haarum Kebb na nią działa. Ściskając prawicę mężczyzny, Eshoar zbliżyła twarz do jego twarzy, tak, że nieomal stykali się nosami.
Moje życie zostało wywrócone do góry nogami w zaledwie jedną noc — podjęła, dysząc z nadmiaru wrażeń emocjonalno-cielesnych — bo pewien bogaty skurwysyn, dla którego pracowałam, zadarł z nieodpowiednimi osobami. Zabrano mu coś bardzo cennego. Coś, czego miałam pilnować. Więc mnie ukarał. — Zamilkła na moment, by się uspokoić. Za każdym razem, gdy wracała do wydarzeń sprzed trzech dni, zalewała ją krew. — Wysyłając w pogoń za utraconym skarbem, nie informując jednocześnie o niczym. I mam tu na myśli: absolutnie o niczym. Niech dopełnieniem tego szlacheckiego obrazka będzie fakt, że okazał mi w ten sposób łaskę. W pierwszej chwili chciał mnie zwyczajnie zarżnąć. Za coś, co było, jak się okazuje, jego winą. — Zbliżyła twarz do ucha Haaruma, muskając je wargami, po czym wyszeptała:
Rozumiesz?
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

202
Zniósł bez problemu wycelowane w siebie spojrzenie, więcej: karmił się przez chwilę sączącą się z tego spojrzenia złością, może odrobiną zawodu, wściekłością niepewności i – jak sobie odczytał nie bez podstaw – pożądania. Dał sobie złapać rękę w połowie drogi do jej aktualnego celu i ani na centrymetr nie odsunął twarzy. Niemal zezowali na siebie w nadmiernej bliskości oczu, nosa i ust. Czuł na policzkach jej gorący oddech, czuł jej zapach, czuł wszystko.
– Zatem skończmy z rolą pionka na cudzej szachownicy – sapnął, zbliżając swoją twarz jeszcze bardziej, co zakończyło się tym, że mówił prosto w jej wargi. Słowa miały może centymetr swobody. – Na popijawie powiedziałem ci, że będę cię potrzebował na okręcie, gdzie też przedstawię szczegóły. Nie pytałaś wówczas o wiele, zgoda też cię zbyt dużó nie kosztowała... – szarpnął nagle trzymaną przez jej dłoń swoją ręką, wywinął się z uchwytu, złapał jej przedramię i niczym w nieudanej figurze tanecznej pociągnął tak, że musiałaby runąć do przodu w bezwładzie – lecz zamiast tego szarpnęło nią tuż nad ziemią, Kebb pociągnął ją z powrotem, więc wykonała chaotyczny półokrąg, zakończony znów klaśnięciem mokrego ciała w jego dłoniach: prawą trzymał ją za lewe przedramię, lewą złapał za pośladek.
– Potrzebuję zajrzeć im w karty. Twoimi oczyma, bo tak rozłożą się miejsca przy stoliku, rozumiesz. I potem wziąć od ciebie te karty pod stołem. Orkowie mają taki słaby punkt, że szybko się upijają. Nie mówię, że łatwo – ale jak już piją, to będą pić, dopóki się nie schleją. Taki przynajmniej mam plan, oraz odpowiednie ku niemu narzędzia. Kiedy ten propces będzie następował – znów począł kroczyć naprzód, a więc – popychać cofającą się Esh przed sobą, tym razem ku przeciwległej ścianie – będziemy zabawiać ich rozmową: tutaj twoja rola będzie bardzo ważna. Zagrasz moją nałożnicę-wspólniczkę. To nie będzie podejrzane, piraccy kapitanowie bardzo często moją swe nałożnice, te zaś, nieraz spędzając wiele miesięcy na morzu, natychniast awansują do roli osób głęboko wtajemniczonych w sprawy okrętu i bandy. Trzeba będzie tak pięknie podejść rozmową Czarne Zęby, żeby w trybie oczywistej wymiany blefów zdradzili coś, co dla mnie jest kartą w grze, a dla nich – kartą w rękawie. Musi im wypaść z rękawa: ja będę zajmować im dłonie rozgrywką, a ty – potrząsać rękawami...
W ten sposób dotarli do przeciwległej ściany – Esh wyczuła deski łopatkami. Dłoń z pośładka kapitan przeniósł szybkim gestem trącając jej kibić i ramię, wplótł w warkoczyki i tym wplątaniem odchylił lekko jej głowę do tyłu, lewe jej przedramię wypuścił z uchytu i złożywszy dłoń na jej talii jął sunąć głodnymi palcami ku górze. – Karty, które chcę mieć to... czy wiedzą, gdzie naprawdę jest Złota Łuna... – dłoń dotarła do piersi – ...czy weszli w spółkę z Kelo Skyvenem, moim niegdyś wspólnikiem, obecnie rywalem... – dłoń bez pardonowo, dotąd nie powstrzymywana, jęła zamykać się, niczym odnóża kraba, na osiągniętej przed chwilą piersi, poczuła na podołku sprzączkę jego paska i coś jeszcze, gdy przywarł całym sobą, wciskając ją w ścianę, zaś usta kapitana zbliżyły znów do ust Eshoar tak blisko, że ostatnie słowa drżącym szeptem wsączył wprost w jej wargi: – ...i czy interesuje ich barterek: ludzka niewolnica z magnackiego rodu za zyski z mojego układu z jej ojcem, któremu głupi pomysł wymknął się spod k-
Ostatnie sylaby nie zaznały poietrza, wślizgnęły się już wpomiędzy wargi dziewczyny, podczas gdy kapitan włożył kolano pomiędzy jej kolana, szybkim przesunięciem rozsunął jej nogi i zablokował przed powrotem do pozycji "baczność", o ile w niej czułaby się najbezpieczniej (przez co zresztą sam na moment chyba stracił pewność równowagi) – bo kapitańska wola to nie jest coś, o co kapitan będzie się pytał, w piracie delikatności i romantyzmu jest niewiele, bo pirat każdym gestem i mięśniem zmierza po zwycięstwo, a koi go rozkosz posiadania i sycenia się – wówczas zaś folguje sobie, albowiem żyje, aby mieć i brać. I jeśli Esh, – czy inna branka przed nią czy po niej – miała nadzieję na kolację przy świecach i popisy na luteńce, to w takich sytuacjach tej wizji wystarczyło jej tylko na pierwszy głęboki wdech, a potem – kipiel. I wiry wodne.

Re: Wschodnie Wody

203
Atmosfera w kajutce, odkąd pojawił się tam kapitan, ulegała powolnemu, acz nieuniknionemu ze względu na okoliczności przyrody, rozgrzaniu. I czy była to kwestia niewielkiego metrażu pomieszczenia czy też ognistych temperamentów tamże się ścierających, jedno pewne było ponad wszelką wątpliwość – kajutce groził pożar.

Kosztowała mnie wszystko — odparła Esh, lecz nie dane jej było kontynuować myśli, bo poleciała szarpnięta do przodu, okręcając się w silnym chwycie mężczyzny, stawiającym ją zaraz na powrót do pionu. Przywarła do niego siłą rozpędu, a gdy szorstka, kapitańska dłoń odnalazła krągłość pośladka elfki, jej dłoń z kolei, ta nieuwięziona w uścisku, oparła się o szeroką pierś pirata. Poczuła jak mocno i szaleńczo bije mu serce, niemalże w rytm jej własnego, a gdy podjął temat wieczornego spotkania, napierając na nią coraz mocniej i mocniej, wymuszając cofanie, doznała wrażenia, że jego skóra pod rozsznurowaną koszulą parzy.

Gdy Haarum Kebb, chwilowo z dala od swej załogi i kapitańskich obowiązków, zrzucił maskę powściągliwości, najwyraźniej nie miał zamiaru prędko przywdziewać jej z powrotem, a Eshoar z domu Zefir – nie miała zamiaru mu tego perswadować.

Może nie będę musiała grać? — wymruczała, a gdy wybrzmiał znak zapytania, poczuła twardość drewnianej ściany za plecami i obezwładniający dotyk palców mężczyzny, błądzących po topografii jej ciała ze znawstwem wytrawnego badacza, pragnącego wkrótce sporządzić mapę odwiedzonych terenów. Z piersi wyrwało się elfce westchnienie niekłamanej, choć z takim poświęceniem wstrzymywanej, rozkoszy. Wciąż na niego patrzyła i słyszała, co mówił, lecz słowa – choćby nie wiadomo, jak ważkie czy atrakcyjne – nie mogły konkurować z głębią doznań zmysłowych, których kulminacja wchodziła właśnie w decydującą fazę realizacji.

Otóż spod kontroli wymknął się nie tylko głupi pomysł, o którym wspomniał kapitan w swym ostatnim zdaniu, ale i jego własne słowa, które miast wybrzmieć – utonęły w chciwym, namiętnym pocałunku. Gdy ich wargi zetknęły się, w pierwszej chwili Eshoar poczuła, jak przeskakuje między nimi iskra, niczym sygnał czy hasło, zdejmująca czar z biernej i uległej do tej pory elfki. Krew zawrzała w jej żyłach, a wewnętrzne tamy puściły. Fala podniecenia przetoczyła się przez każdy centymetr kwadratowy ciała Esh. Jej dłonie – obie teraz wolne – jęły gorączkowo szukać dostępu do upragnionego ciała, tak brutalnie odgrodzonego od niej odzieniem. Niecierpliwe palce odnalazły drogę do sprzączki u pasa, wnet wyswobadzając dolne partie kapitana od spodni i innych zbędnych elementów garderoby. Oderwawszy się na chwilę – nie bez żalu – od ust Haaruma, przeciągnęła mu przez głowę, i tak już rozchełstaną, koszulę, rzucając ją byle gdzie, po czym wężowym ruchem zjechała nieco w dół, obdarowując umięśniony tors pirata to pocałunkami, to pieszczotami, sunąc po rozgrzanej skórze koniuszkiem języka... I tak to się toczyło dalej, przez stół, krzesła, brzeg balii, sekretarzyk, który musiał być lichej konstrukcji, gdyż rozpadł się w trakcie czynności na nim popełnianych, aż po wszystkie cztery ściany, o które rosły pirat mógł oprzeć filigranową postać elfki, by dać i odebrać rozkosz, czającą się w ich lędźwiach.

Cóż, wyglądało na to, że Eshoar z domu Zefir w dupie miała kolacje przy świecach i popisy na luteńce.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

204
Wyglądało tak, jakby wyzwolony przez rozmówczynię z odzienia Haarum Kebb został jednocześnie wyzwolony z obowiązku mówienia. Nie było wątpliwości, co jest tematem gwaltownego dialogu ciał, gdy po zsunięciu spodni Eshoar napotkała to, co musiała tam napotkać. Wszelki konwenans poszedł też się kochać, kapitan zaniechał wszelkiej retoryki – poza retoryką ciała i piracką erystyką spod znaku agresji, ledwo kontrolowoanej przemocy i siły. Zdołał odtąd wysapać tylko – Nie będziesz... musiała... – podczas gdy pożerał ją w zachłannych chwytach, jakby dwiema dłońmi i ustami chciał złapać jednocześnie każdy centymentr jej ciała, każdy napięty, lśniący od potu i resztek wody splot mięśni, nosiło nimi po całej kajutce jakby targał nią sztorm, a zmiany kierunku wywoływały tylko odbicia od sprzętów i ścian, kolizje grążące sińcami i obtarciami, o których nawet teraz nie myśleli.
W każdym razie kapitan – w ogóle teraz nie myśłał. Działał – działał, zmierzając do upragnionego celu, jednocześnie zwlekając – sięgając po niego i wypuszczając w okrutnej dla siebie i elfki zabawie w drapieżnika igrającego ofiarą – aż wreszcie gdzieś na podłodze między resztkami sekretarzyka i balią runęłi na podłogę, dwa razy przeturlali się w dyszącym splocie, rozpęd zakończył tę figurę przypadkowo z elfką nad Kebbem, lecz ten, smagnięty kosmykami i warkoczykami, wyrwał się, okręcił i po sekundzie tkwił już, zaparty kolanami o deski, z jedną dłonią na przegubie dziewczyny, z drugą na jej piersi, napięty jak okrętowa lina, spojrzeniem łaknącego zwierzęcia wbijający Esh w podłogę.
– Nie ma... – zdołał wysapać przed wpiciem się ustami w jej usta pocałunkiem kompletnie pozbawionym delikatności, gryzącym wargi i język, zmusił ją do połknięcia dalszych słów – czego nie ma: ucieczki? ratunku? wyjścia? – a gdy się oderwał, jednocześnie kolanem rozsuwając uda elfki, nie było już innej możliwości, niż natychmiastowe spuentowanie tego pierwszego akapitu miłosnej kłótni splecionych kończyń i żądz...
Poczuła to najpierw jako uderzenie, a następnie – wypełnienie, jak gdy w kulminacji słodkiej rozpaczy w szczytowym momencie samoudręczenia zrzucić z siebie wielką winę. Kebb zaklął krwiście, uśmiech smoka pożerającego cały świat napiął mu oblicze, rozmazane przed oczyma Eshoar rytmicznymi wstrząsami w zbyt bliskiej perspektywie. Wyglądało to, jakby przestał się z nią liczyć, wbijając w podłogę, lecz nie – patrzył na nią z miłością, jaką ma ogień dla swego żeru, liżąc każdą dostępną powierzchnię, parząc zachłannym dotykiem, trawiąc i przenikając na wylot, dopóki rosnący żar nie zmusi układu ciał do zapadnięcia się bądź zmiany pozycji, albowiem w tym tańcu na razie prowadził kapitan, ale sam taniec był tańcem dwojga i teraz, zaspokoiwszy pierwszy głód, Haarum poprzez zmianę tempa pytał jej ciało zarówno o uległość jak i wolę przejęcia prowadzenia, zdradzając gotowość przejścia do poziomu dialogu rozkosznych przemocy.

Re: Wschodnie Wody

205
Jeszcze... — sapnęła, wyczuwając zmianę rytmu i tempa, po czym nogami oplotła kapitana w pasie, zaciskając uda dużo mocniej, niż było to konieczne, by dźwignąć się do pozycji klęcząco-siedzącej. Przywarła piersiami do zroszonego potem torsu mężczyzny, obejmując rękoma, jakby chciała go zagarnąć, i wbijając w plecy paznokcie swych wciąż głodnych palców. Na ich spoconych, utrudzonych wysiłkiem miłosnym, twarzach wykwitły rumieńce, a po czołach i policzkach wiły się esy floresy mokrych kosmyków.
Eshoar odchyliła się nieznacznie, by móc objąć wzrokiem całe lico Haaruma, po czym zajrzała piratowi głęboko w ciemne od chuci, dzikie oczy. Przez jedną, krótką chwilę zapragnęła mieć je na własność, a myśl ta wywołała w niej kolejną, niepohamowaną falę pożądania. Przez jej usta przebiegł błysk lubieżnego uśmiechu, po czym zatopiła drobne zęby w dolnej wardze mężczyzny, umyślnie robiąc to tak, by poczuł ból, zaraz jednak scałowując kropelkę krwi, która wykwitła rubinem na jego ustach. Kierując się w dół, na przemian pieściła pocałunkami, drażniła językiem i kąsała Haaruma po muskularnej szyi i wzgórzach klatki piersiowej, jednocześnie malując palcami szlaczki przez mostek, żebra i brzuch, jakby chciała zapamiętać położenie wszelkich znamion i blizn, jakby każda z nich była opowieścią, którą elfka pragnęła poznać.
Metrum ruchów, odbywających się niezależnie od reszty czynności, we wspólnej teraz dla Esh i kapitana części lędźwiowej, jęło przyspieszać, podobnie jak puls i oddech kochanków. Elfka wplótłszy dłonie we włosy Kebba, przyciągnęła do piersi jego twarz, nie znającym sprzeciwu gestem, po czym wyprężyła się w tył, odchylając głowę w ekstazie. Girlandy warkoczyków zamiotły usłaną resztkami sekretarzyka podłogę, a powietrze przeszył głośny krzyk, który prędko przerodził się w jęk nieprzyzwoitej rozkoszy.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

206
Westchnienie o jeszcze było aż nazbyt czytelne i jako bodziec podziałało z nie mniejszą skutecznością niż zwolnienie cięciwy. Kapitan, przyciągnięty ku pałającemu ciału elfki oplotem jej nóg, przywarł – czy raczej przylepił się – całym ciałem, które następnie wzięło na siebie rolą podnośnika. W efekcie pozycji Esh sam musiał podnieść się do klęku, podciągnął więc ją sobie za pośladki, zgrzytaniem zębów reagując na jej paznokcie wbite w ciało na plecach.
– "Jeszcze..." mówisz... – sapnął, zamknięty zaraz drapieżnym pocałunkiem. Poczuł krew na wargach – krew. Krew... Krew! – odwieczny sygnał dla drapieżnika, wyzwalacz dla mieszkającej tak płytko pod powierzchnią człowieczeństwa bestii. Kiedy odbierał dlasze jej pieszczoty, bestia z rykiem przerwała wątłe bariery. Również wplótł palce w jej włosy, pociągnął bez pardonu tak, że musiała odgiąć głowę – krzywo, ale to nieważne, bynajmniej nie myśłał teraz o komforcie, tym bardziej o jej komforcie – naprężoną, łabędzio-niemal wygiętą ku sobie szyję złapał drugą ręką, zdolną zabrać się do duszenia, faktycznie uścisk był mocny, mógł wydrzeć z gardła rozgrzany dech, poprawił sobie wyprężoną do tyłu dziewczynę na swoich lędźwiach i jeszcze przyśpieszył, przenosząc odruchowo dłoń z włosów pod krzyże, a przyciągnięty ku jej piersiom – pożerał wargami, językiem i zębami ciało w dostępnym obszarze, nie szczędząc żadnej wypukłości, nie licząc się z jej krwią po swych ugryzieniach, z bólem kąsania, dopychając tam w dole ciało do ciała ze straceńczą wręcz energią, w efekcie czego przejechali po usianej odłamkami szafki podłodze pod ścianę, ale to nieważne, nie widział ściany tylko drżący mięsień jej niemożliwie wyprężonego, bosko wygiętego ciała, bił lędźwiami jak młotem, z miarowym przyśpieszeniem, nieświadom wydostającego się z wląsnego gardła charkotu, wreszcie dłonią niepotrzebną już do podtrzymywania krzyży złapał za kolano Oreshy, bez litości odgiął na zewnątrz, jakby chciał ją przedrzeć od dołu na pół, nogę tę założył sobie na ramię i w ostatnich parunastu ruchach niemal stracił przytomność, zalewany kosmiczną kulminacją niczym cały świat wybuchający wulkanem, grzebiącym swą potęgą wszystko, wszystko, wszystko niszczącym, do dna, do kości, do fundamentów, po samo jądro kobiety-Ziemi, nicujący ją na drugą stronę w spazmach niemal-konania, wśród ryków, ognia i lawy.

Re: Wschodnie Wody

207
Takiego wstrząsu u posad swego istnienia Eshoar nie przeżyła jeszcze nigdy. Czuła się tak, jakby przez jej ciało przetoczyła się nawałnica, przepotężny sztorm, jakby wessało ją w morskie głębiny i wypluło w sam środek cyklonu. Pod powiekami wciąż błyskały jej powidoki wulkanicznej erupcji i blaski wykwitających na firmamencie otchłani gwiazd. Wreszcie, po długiej, przerywanej jedynie sapnięciami i jęknięciami spełnienia, ciszy – popioły pożądania opadły. Zapanował bezruch. Po nieznośnym napięciu nie było w kajutce śladu. Totalne katharsis.
Elfka otworzyła oczy, z lekkim niedowierzaniem wpatrując się w krajobraz po bitwie: rozpieprzony w drobny mak, nieszczęsny sekretarzyk, porozrzucane po całej podłodze ubrania, buty i sprzęty ruchome (aż cud, że w tyłek wbiły jej się tylko drzazgi, a nie na przykład sztylecik, który dostała od brata), postać kapitana, czerwonego na twarzy, sapiącego jak miech kowalski, z tatuażem rubinowej stróżki, biegnącej od dolnej jego wargi, przez podbródek i szyję, aż po rynienkę mostka, i jej własne, wciąż wygięte, mokre od potu i krwi ciało, poznaczone śladami ukąszeń i zadrapań, jakby przeżyła atak dzikich zwierząt. Przetarła czoło dłonią, odgarniając z twarzy niesforne, przylepione do skóry kosmyki, po czym uśmiechając się kącikiem ust, rzekła tylko:
Ja pierdolę.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

208
Bezruch. I cisza.
Kebb zamarł na moment w szczytowym rejonie, mogła sobie Esh podziwiać spód jego żuchwy, gdy z wyprężoną do góry głową zdawał się przymierzać do roli rzeźby niemo wyjącego wilka – wreszcie...
...opadł z westchnieniem, dogłębnym – jakby wraz z nim westchnęły też oceany – kładąc się na boku przy elfce z głową na podpórce dłoni wspartej z kolei na łokciu – niczym studencik przyłapany na jakkimś wieczorku poetyckim z tą, do której smalli cholewki... choć nie. Nie, do kroćset – no niestety, nie da się z Kebba nijak zrobić studencika... Hm, w każdym razie – odpoczywający.
– Fakt – zgodził się chrapliwie, odchrząknął i uśmiechnął się – nieco szelmowsko, lecz i nie bez pewnej sympatii. – Co zresztą dotyczy nas obojga...
Ten przedziwny moment zawieszonego uniesienia – jakby we śnie lot zakończył się osiągnięciem skąpanego w słońcu bajecznego płaskowyżu, zawieszonego pod samym niebem, z ziemią gdzieś tam w dole, pod chmurami – płaskowyżu dostępnego tylko dla niego, to znaczy dla jego wyobrażenia ich obojga, przez moment, tylko krótką chwilkę, zanim nie wróci rzeczywistość ze wszystkimi myślami, sprawami i kłopotami...
No właśnie.
– Oresha, zbliża się pora obiadu. Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyć – żadna wielka uczta: u mnie, prywatnie, w sumie nie obiad: narada przy przekąsce. Spotkanie tych, od których będzie zależał dzisiejszy wieczór. – Haarum Kebb zwlókł się z baśniowego płaskowyżu, gdy ów począł zapadać się w rzeczywistość. Pirat dalej mówił ubierając kolejne elementy swego zerwanego przez Esh odzienia: – Narval, Trugan, Agharravdag, Gdziekotwa albo Faari jako służba, oraz ty i ja – spojrzał na nią poważnie przez okno wciąganej na łeb koszuli – my: niewzbudzający podejrzeń co do jakichkolwiek stosunków innych, niż wymuszone koniecznością role – albo podkreślił to słowo, albo akurat zaakcentował w odruchu wzmocnienia, bo bez tego miałoby zniknąć w fałdach koszuli, gdy pikował w nią głową – ...rolę w sztuce "Kapitan Kebb i jego dwór przyjmują godnie mafijnych wielmożów z Czarnych Zębpfff"... – Ostatnie słowo zniknęło (nie szkodzi) w stęknięciu wywołanym pośpiesznym wciąganiem kapitańskiego buta. – Dlatego powinnaś, myślę, zasiąść do dzisiejszego obiadu z nami. Lekki posiłek, bo główne danie wieczorem, ale mamy parę spraw do ob- – (drugi but, też niełatwy do wzucia w pół sekundy) – -gadania, rozumiesz, moja cudowna. Nie bierz też ze sobą swojej broni – tam pokażę ci, gdzie znajdziesz coś, na wypadek, gdyby wieczorem... – gruby, z bydlęcej skóry pas ścisnął koniec tego zdania – ...czy poczekać nia ciebie, będziesz gotowa w tej chwili, czy przysłać po ciebie któregoś z moich funkcyjnych? – i, samemu gotów do wyjścia, obciągnąwszy surdut i poprawiwszy bandolet, kapitan Haarum Kebb z ręką na klamce odwrócił się ku Eshoar z twarzą spokojną, rzekłbyś nawet – wygładzoną, być może po prostu zadowolony, najedzony, zaspokojony, czekając na odpowiedź, bo najbliższe czynności to już kwestia sprawnego planu, a nie porywu kochających same siebie żądz, nieprawdaż.

Re: Wschodnie Wody

209
Z żalem obserwowała jak kapitan na powrót przywdziewa części swej garderoby, a także – gdzieś pomiędzy wzuwaniem butów i zapinaniem pasa – maskę powściągliwości, którą najwyraźniej odnalazł był w całym tym burdelu. Eshoar wstała, otrzepując się bez sensu z podłogowego śmiecia, który przyklejony do jej spoconego ciała, nigdzie się nie wybierał. Oparła się o brzeg balii, odrzuciła dłonią wymęczone warkoczyki na plecy i westchnęła głęboko, z samych czeluści swego istnienia, jakby nie chcąc, ale musząc – żegnała się z czymś nad wyraz jej miłym.
Muszę doprowadzić się do porządku — odrzekła na jego pytanie. Z cichym syknięciem wyciągnęła sobie drzazgę z prawego pośladka, uśmiechając się kpiarsko pod nosem. — Nie chcemy wszak, by twoi ludzie pomyśleli, żeś mnie tu na męki... i tortury... wziął... prawda? — wymruczała. Ton jej głosu dobitnie świadczył o czymś zupełnie przeciwnym. Bawiła ją myśl, że srogi, krwiożerczy pirat mógłby wstydzić się przed swymi konfratrami, że „konieczność” przerodziła się w „przyjemność”. Uznała jednak, że zapewne ma swoje ku temu powody, szybko więc się zmitygowała. — Będę gotowa za kwadrans — rzekła.

Nim Haarum Kebb zniknął za drzwiami kajutki, Eshoar siedziała na powrót w balii, jakby jego wizyta przyśniła się elfce podczas rozkosznej kąpieli, jakby nigdy nie miała miejsca. I tylko szczątki sekretarzyka zadawały temu kłam. Nie marnując czasu zanurzyła się po czubek głowy w zimnej wodzie, teraz tak cudownie chłodzącej jej trawione jeszcze gorączką miłosną ciało. Sól morska kąsała rany i zadrapania, wdzierała się w otarcia na skórze, lecz wszystko to pozwoliło elfce otrzeźwieć i rozjaśnić umysł. Otoczona słoną cieczą, tkwiła chwilę w zawieszeniu, słysząc w głowie melodię żeglarskiej kołysanki, a gdy nie mogła już dłużej wstrzymywać oddechu – wynurzyła się, parskając. Zdjęła z włosów przepaskę i używając jej jak namiastki gąbki, umyła się mleczną melasą, która wciąż zalegała w szafeczce. Eshoar uznała, że zaryzykuje wysypkę w imię nadania sobie przyjemniejszego zapachu. Okazało się, że zawiesista maź nad wyraz dobrze się pieni, co pozwoliło odświeżyć elfce również zmaltretowane włosy.
Gdy wyszła z balii, woda w niej do przejrzystych z pewnością już nie należała. Esh wycisnęła solidnie warkoczyki, doplatając te, które wymknęły się spod kontroli, przepłukała opaskę i przewiązała na powrót fryzurę. Obejrzała ciało, pozbywając się resztek drzazg, poczekała chwilę, aż nadmiar wody z niej spłynie, po czym założyła szyfonową suknię o barwie zgaszonej cytryny. Może nie był to jej ulubiony kolor, ale w kontraście z opaloną skórą elfki prezentował się całkiem nieźle.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

210
– Doskonale – szepnął kapitan, uśmiechając się półgębkiem i na pożegnanie przywarł jeszcze na chwilę ustami do jej ust, zostawiając na nich mokry śład oraz kropelkę swojej krwi, omiótł spojrzeniem kajutę, pokręcił głową,parsknął śmiechem i wyszedł.

Plan Eshoar był prosty – wykąpać się i ubrać – ale rzeczywistość postanowiła go trochę urozmaicić, i mowa tu o rzeczywistości na morzu.
Niedługo po tym, gdy Esh zanurzyła się w balii, statek zaczął się lekko przechylać. Kiedy się wynurzyła – przechył pogłębił się do tego stopnia, że z jednej strony balii lustro wody doszło do krawędzi i wskutek ruchów dziewczyny zaczęło się wychlapywać na podłogę. Domyślała się tego, czy nie – "Wyrok" szła prawym halsem i utrzymywało się to również wtedy, gdy podjęła trud wbicia się w cytrynową suknię. Samo sznurowanie z tyłu dało się ostatecznie pokonać, wystarczyło na oślep zawiązać końcówki najwyższego ściagacza na kokardkę, natomiast konieczność łapania równowagi niewwątpliwie dodawała całemu zadaniu pikanterii.

Akurat kiedy była gotowa i wolną chwilę wyzyskiwała na kontentowanie się zestawieniem swej karnacji z barwą szyfonu – rozległy się szybkie kroki i gwaltowne pukanie. Kiedy otworzyła drzwi – Trugan patrzył w kierunku, z którego nadszedł, dopiero po kilku oddechach odwrócił się ku niej.
– Fantazja! – cmoknął, marszcząc się dodatkowo w uśmiechu i przekładając fajkę z jednego kącika w drugi. Należało doceniać momenty, gdy wyjmował ją z ust – w istocie, działo się to niezwykle rzadko i w sytuacjach jedynie bardzo wyjątkowych. – Kapitan ma gust... Pięknie. Pięknie. – I machnąwszy głową, ruszył szparko na pokład.

– Liki kliwra, kurwa?? – to pierwsze, co usłyszała po wyjściu na rażące słońce, w tumult marynarskiej roboty. Piracka brać uwijała się przy żaglach, jakiś drągal z przepaską na jednym oku obsobaczał dziadka z tłystym kucykiem: – Sparciałe liki kurwa kliwra, pytam?
– Aj...
– Jak "Aj", kurwa, pytam? I jak bez lików kliwra teraz? Kurwa? Pytam?
Dziadek wymemłał próbną odpoeiwedź, ale Esh już ich minęła, prowadzona blisko przez Trugana, łapiąc inne, interesujące ją bądź nie, odgłosy:
– Utrzymać hals przy wejściu w Tarapaty!
– Utrzymać hals przy wejściu!
– Ster dwadzieścia dziewięć!
Tupot. Jakiś pirat, łomocząc buciorami, drałował przez pokład w kierunku Agharravdaga, kiedy akurat przechodziła z Truganem, łapiąc równowagę przy sterburcie uniesionej ku niebu w przechyle.
– Ziramu uważa, że za mocno powieje przy wyjściu z Królewskiego. Brasować fokstensztaksel?
– Utrzymać – Agharravdag nawet nie spojrzał na mężczyznę, łypnął za to na przechodzących, ale tylko przez chwilkę, by wrócić zaraz do obserwowania czegoś na horyzoncie. A na horyzoncie, na drugiej godzinie, rysował się ląd.
– Za głęboko wyminiemy Sayre, bosmanie...
– A to nie wiesz, Bnak, że jak gwiździ północnowschodni w Tarapatach, to łatwiej złapiesz prąd na Saaskharrak? Ster trzydzieści trzy. I nie wkurwiajcie mnie dzisiaj. Jak coś, to Ziramu do mnie. Won. Wykonać.
Rozmówca bosmana postał jeszcze chwilę, wreszcie kiwnął głową i ruszył biegiem z powrotem, po drodze wydając już rozkaz. Agharravdag zaś ruszył ku środkowi pokładu, gdzie z want grota zeskakiwała grupa mężczyzn, niczym jabłuszka z jabłonki. Bosman spojrzał ku górze – zostało tam kilku, brasujących grotbramsztaksel, klęli, jednemu wyślizgnął się lik – trzeba zejść, zebrać...
– Idziemy – sapnął ork-bosman, dołączając do Esh i Trugana. – Dawaj mi tu Ziramu – warknął jeszcze do złapanego przy okazji pirata, ten runął biegusiem, skrzywiony na miarę przechyłu, zanim trójka doszła do kasztelu rufowego, pojawił się rzeczony Ziramu – chłopak o zwichrzonej czarnej czuprynie, bez lewej dłoni.
– Bosm-
– Wejdziemy w Saaskharrak z kurewskim impetem. Zdejmuj teraz gaflowe powoli, nie tracąc przechyłu, aż z halsu wejdziesz w boczny zza Yakari. Stopniowo trać kąt, jak miniesz Grubą Dupę na końcu Sayre, gwiżdż i odpadaj od halsu, ale najwyżej do piętnastki.
– Aj-aj, tylko ż-
– WYKONAĆ!!!
Ziramu aż podskoczył, ale zdążył łypnąć na Esh, zmrużył oczy, kiwnął głową bosmanowi, a do Esh puścił oczko w przekonaniu, że właśnie ją podrywa, po czym zniknął jak rekinek.
– Tędy – orzekł Trugan, prześlizgując się między Esh a Agharravdagiem. Po minucie pukali już do apartamentu Haaruma Kebba.
Spoiler:
– Jesteście. Dobrze – rzucił kapitan, powstając od stołu, przy którym został zajęty jakimiś mapami Narval. – Oresha... wyglądasz tak, jak wszystkie boginie mogą tylko marzyć. Nieprawdaż!
To ostatnie było raczej stwierdzeniem, ale pozostali potraktowali to jako pytanie, na które warto odpowiedzieć – zaraz więc Narval, Trugan i Agharravdag potwierdzili z pełnym przekonaniem.
– Pozwól, moja droga... – Haarum wziął ją za rękę, w uzyskanej w ten sposób bliskości mrugnął do niej, nie tracąc z twarzy kapitańskiej wyniosłości, przybranej już chyba na dzisiejszy wieczór. Oprowadził Esh po całej kajucie, bo wiedział, że powinna nie tylko czuć się tu swobodnie, ale i sprawiać takie właśnie wrażenie na gościach – naturalne, nie wyuczone. Na koniec zaprosił ją gestem za kotarę przy oknach za stołem. Tam zobaczyła ładnie poustawiane na trzymakach miecze, malą kawaleryjską kuszę, kołczany i groty luzem, toporki oraz przytwierdzoną do ściany hakiem obrotowym glewię. Spojrzał na dziewczynę.
– To żelazo może uratować życie, odbierając życie. Proste. Nie wiem, jak u ciebie z takimi czynnościami, Yagharlair, choć wiem, że posiadasz własne ostrze – ale wiedz, że negocjacje z Czarnymi Zębami to nie jest ustalanie listy zakupów ani radosna szkoła szermierki ze starszym bratem. Może być różnie – a wówczas ani ty nie chcesz sama zginąć, ani nie chcesz pozwolić na zagrożenie któregokolwiek z nas. Jasne to jest, prawda? Od tej pory, gdy przestąpiłaś próg mojej kajuty, stajesz się oficjalną częścią planu. Nie chcę, żeby stało ci się coś złego – ale nie chcę też, żeby mi się plan spierdolił, więc wszyscy – potoczył wzrokiem po siedzących już przy stole mężczyznach – mają działać zgodnie i bez awarii. Siadajmy. Faari! – krzyknął kapitan na koniec i zaklaskał, na co z bocznych drzwi wyłonił się ten, który siedział przy sterze, gdy Esh opuszczała łódeczką stały ląd, i skinąwszy głową jął uwijać się nieporadnie przy stole.
Siedli wśród stukotu talerzy i sztućców, zaraz też pojawił się okrętowy kuk – człek obleśny jak zły sen wieprza, lecz z pewnego rodzaju życzliwością w świńskich oczkach. Wniósł kosz z owocami i czterema butelkami wina, rozłożył, ledwo tylko objechawszy sobie elfkę wiecznie spoconym spojrzeniem. Faari nalał do kielichów, ale mało, bo okręt wciąż był w przechyle, choć powoli wracał do balansu.
– Wyobraź sobie, Oresha... – Kebb wziął cztery owoce yat-ak i ułożył w wycinek okręgu, wymieniając ich funkcje po kolei:– tu siedzi pierwszy skurwysyn z Czarnych Zębów, tu ja, dalej ty i drugi skurwysyn z Czarnych Zębów. Jestem zajęty rozmową, więc nie widzę, ale ty widzisz, że ten pierwszy wyciąga po kryjomu nóż. Co robisz?
Kebb ujął kielich, pozostali także, kuk wrócił z wazą batatów i sałaty, Faari odstawił butelki i ruszył do wyjścia.
– Po∂awaś już mięs', h'pitanie? – wymemłał potężny grubas przez opuchnięte wargi, na co Kebb skinął głową, że owszem.

______
(*)
Spoiler:

Wróć do „Taj`cah”