Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

16
Lead lubił myśleć, że jest osobą umiejącą cieszyć się z małych rzeczy i drobnych przyjemności. Że mimo niejednokrotnie wysokich wymagań co do zapłat za swoje usługi, potrafił odczuwać satysfakcję zarówno z przyzwoitej sumy zarobionego złota tak samo, jak i cieszył się ze zwykłej, ciepłej kolacji pod koniec dnia. Nic jednak na chwilę obecną nie mogło równać się z ogromem beznadziejnie głupią radością, jaką poczuł na widok głupiego kawałku dobrze mu znanego bruku pod stopami oraz rozrastających się dookoła budynków.
Rozejrzał się jeszcze dla rozeznania, na ulice, której dokładnie części dzielnicy miasta udało mu się trafić, zanim metaliczne zgrzyty zmusiły do dalszego ruchu w przeciwnym kierunku oraz wgłąb gęsto rozrastających się uliczek. Dobrze wiedział, gdzie najlepiej było czmychać przed patrolami oraz gdzie takowe niekoniecznie zapuszczały się bez przyczyny. Bo mimo iż Taj'cah, podobnie jak znaczna część miast Archipelagu należało do całkiem bezpiecznych, rzadko nękanych plagami bandyctwa i złodziejstwa, nie znaczyło to, że było od nich zupełnie wolne.
Kierując się w stronę wschodniej części miasta, przemykając od jednej uliczki do drugiej z coraz większym wysiłkiem i uważając, by po drodze nie oberwać czasem z któregoś z pierwszych, otwierających się okien wiadrem szczyn, dotarł wreszcie między uboższe, pierwsze wielopiętrowe budynki. Ból promieniujący od pleców oraz całej, lewej części barku i ramienia zdawał się docierać do niego coraz wyraźniej i bardziej zjadliwie. Nic dobrego i szczerze wątpił, żeby w tym stanie był zdolny dotrzeć do nory, którą obecnie zajmował, a która znajdowała się niemalże na samym końcu wschodniej dzielnicy.
Zatrzymując się przy jednym z nielicznych tutaj, mniejszym ale pasującym do ogółu, bo i skromnym domku, uderzył pięścią w drzwi. Mieszkający tutaj garbarz był starym przemytnikiem i fałszerzem, którego Lead mógł nie lubić, ale u którego z braku lepszych możliwości zdarzało mu się czasami dorabiać przy dostarczaniu przesyłek bądź dokumentów.
Opierając się ciężko o framugę drzwi, starał się zarówno utrzymać w pionie. Coby się nie działo, nie zamierzał dać się odprawić bez wymuszenia na dziadzie sprowadzenia pomocy medycznej.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

17
Puk...puk...puk...odpowiedziały echem drzwi domu. Łomotanie w rząd zbitych desek nie przyniósł żadnego efektu, prócz piekącego bólu knykci potwornie okaleczonego chłopaczka.
Zdawało się, że właściciela nie było w środku lub najzwyczajniej w świecie nie miał zamiaru otworzyć nikomu, nim nie wybiła godzina rozpoczynająca kolejny dzień pracy. Z drugiej strony, jaki sens miało dobijanie się drzwi grabarza, jak tylko przekazanie wymiarów do sporządzenia drewnianej trumienki?

- Na niebiosa! - Podczas, gdy Lead, ledwo stojąc na własnych nogach usilnie starał się zmusić swoją natarczywością gospodarza do otwarcia wrót, zza jego pleców dobiegł czyiś delikatny i subtelny głosik. - Trupy same zgłaszają się do pogrzebania – z lekką dozą szyderstwa lub strachu, głos kontynuował dzielenie się swoimi spostrzeżeniami.

W rzeczy samej. Gdyby spojrzeć teraz na zmarnowany kawałek diabelskiego bękarta, mogłoby się zdawać, że niektóre trupy, nie zdając sobie sprawy z własnego stanu, nadal włóczyły się po ulicach, jak za w pełni życia. Potargany z każdej strony, z wystającym bełtem, zachlapany swoją i nieswoją krwią, Lead wyglądał jak chodząca śmierć, budząc swoim obecnym wyglądem przerażenie w każdej osobie, która by go napotkała, a przy okazji wywołując alarm wśród zbrojnych, którzy zaciekawieni powodem wszechobecnej paniki, czym prędzej pośpieszyliby w jego kierunku.

- Trzeba cie opatrzeć, pójdź za mną, jeśli zdołasz. Mieszkam kilka domów dalej – wtem nastąpiła szansa o jakiej rabuś nawet nie marzył. Oto w godzinie, w której zaszła wszelka nadzieja na szczęśliwe zakończenie sprawy, los postanowił uśmiechnąć się w stronę na wpółżywego łotra, stawiając mu na drodze miłosiernego samarytanin, który bez większego zastanowienia zaoferował pomoc potrzebującemu.

Postać ubrana od góry do dołu w biały płaszcz, dodając otuchy ledwie przytomnemu chłopaczynie, wyciągnęła w jego stronę swoją delikatną dłoń, oczekując, że on zrobi to samo i wspólnie udadzą się do azylu, w którym biedaczek miał zostać poskładany do kupy, nim ostatnie krople krwi zdołają wypłynąć z jego ciała.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

18
Nie panikować. Nie panikować. Panika nic tutaj nie da. Doskonale o tym wiedział. Musiał myśleć, do jasnej cholery! Tylko jak myśleć, kiedy i to stawało się coraz bardziej wyczerpujące i koniec końców równie nieudolne, co jego próby dobicia się do jedynego mężczyzny w promieniu kilkudziesięciu metrów, który mógł dysponować odpowiednimi środkami oraz znajomościami, żeby mu pomóc? Nie obchodziło go już nawet, jeśli po drodze sam zostanie ograbiony ze swoich zdobyczy! Do diabła, mógł oddać cały ten przeklęty wór, który jedynie wyraźniej ciążył mu przy pasie, jeśli tylko miało go to oddalić od wyroku śmierci!
W towarzystwie gardłowego warkotu pełnego frustracji gotów był już na głos domagać się wpuszczenia, a i pięść podniósł z zamiarem mocniejszego przywalenia drzwiom. Zanim jednak zdołał zrobić cokolwiek z tego, kompletnie obcy mu głos zmusił ociężałe ciało do gwałtownego przekręcenia się w miejscu.
Z plecami opartymi o ścianę dla jakiejkolwiek asekuracji, momentalnie wbił ostre, czujne spojrzenie w nieznajomą postać. Powinien się dziwić, że aż do tej pory nie zdołał jej wyczuć ani usłyszeć? Czy może raczej martwić, bo oznaczało to tyle, że nie tylko ciało, ale także zmysły traciły powoli na wartości? W obu przypadkach nie było to dla niego nic dobrego.
Łapiąc jeden ciężki oddech za drugim, machinalnie powędrował zdrową ręką do rękojeści sztyletu. Będąc w tej pozycji, został całkowicie odsłonięty. Nie było mowy, żeby jakkolwiek ukryć swój żałosny stan, zwłaszcza przy jaśniejącym nieubłaganie niebie. Wysoki, blady, przygarbiony i pokryty krwią rzeczywiście mógł prezentować się przerażająco, ale i przy tym przypominać ciężko rannego wilka, którego jedynie szkoda było nie dobić.
- Kto niby wygląda ci tutaj na trupa? - warknął ochryple, marszcząc się przy tym brzydko.
Powinien uciekać? Da w ogóle radę? Po szybkiej i niezbyt skomplikowanej kalkulacji odpowiedź prezentowała się w dość ponurych kolorach. Jaki był w ogóle sens dawania drapaka resztkami sił? Po to, tylko żeby paść w jakiejś ciemnej alejce i przekręcić się ostatecznie? Równie dobrze mógł to zrobić tutaj. Problem w tym, że wcale mu się do tego nie paliło.
- Huh...? - wyrwało mu się zaraz potem niemądrze i średnio elokwentnie, nie wiedząc, czy to, co usłyszał w dalszej chwili było aby na pewno realne. Zwidy i przesłyszenia mogły być na tym etapie całkiem normalne. Słyszał o tym. Widział u innych, którym śmierć zaglądała w oczy. Miało to też, tak na chłopski rozum, dużo więcej sensu, niż napotkanie w chwili największego kryzysu absolutnie przypadkowej, dobrej duszy, której chciałoby się bawić w samarytanina kochającego się w ratowaniu przypadkowych oprychów. Bo na kogo innego mógł obecnie wyglądać? Nieważne, z której strony na niego spojrzeć, po prostu niemożliwym było nie odnieść wrażenia, że ma się do czynienia z typem spod ciemnej gwiazdy, którego źle obrana droga wreszcie doprowadziła tam, gdzie jego miejsce.
Ajajaj. Doprawdy, to wszystko nie trzymało się kupy. A jeśli nie trzymało się kupy, rzeczywiście musiał być jedną nogą w grobie!
Parskając pod nosem cichym, gorzkim śmiechem, Lead zrobił chwiejny, ale jeszcze jako taki stabilny krok przed siebie. Ręka sięgająca wcześniej do broni opadła bezładnie wzdłuż tułowia. Naprawdę nie miał nic do stracenia, ale ręce wolał trzymać przy sobie. Wciąż mógł chodzić. Sam i bez niczyjej pomocy.
- Zapraszanie żywego trupa do domu ma być więc lepszym pomysłem, niż położenie go do trumny? Ha... Niech będzie.
Jeśli to posłaniec śmierci, nic więcej na to nie poradzi, choć życie nie znudziło go do tego stopnia, żeby chciał już umierać. Jeśli to ktoś, kto chciałby mu zaszkodzić, nie było najmniejszego sensu kombinować i wystarczyło zostawić go samemu sobie bądź zawołać straż. Jeśli... Jeśli był to jednak prawdziwy uśmiech od losu? Nie zamierzał go przepuszczać.
Myślenie powoli stawało się zresztą niemożliwe. Dopóki mógł się ruszać, zamierzał się ruszać i podążać uparcie przed siebie. To wszystko.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

19
- Skoro jednak nadal potrafisz mielić ozorem, nie jesteś w pełni trupem – postać w białym płaszczu skontrowała złośliwą uwagę nieznajomego, przybijając swoje zdanie porcją uroczego w wydźwięku chichotu. - Choć za mną, zanim ktoś cie zobaczy – przybierając na powrót poważny ton głosu, tajemnicza osóbka mocniej naciągnęła perłowy kaptur na głowę i pewnym krokiem ruszyła w znaną tylko sobie stronę, co jakiś czas oglądając się za siebie w celu upewnienia się czy zdrowo poturbowany młodzieniaszek za nią podąża.

Do napomnianego mieszkania rzeczywiście nie było daleko. Raptem dwie przecznice dalej, wśród nieco bardziej podniszczonych domów, przewodnik przystaną i wyciągnąwszy pęk pordzewiałych kluczy, wybrał jeden z nich, włożył w dziurkę, i przekręcił bez jakichkolwiek problemów.
- Zapraszam – drzwi zaskrzypiały przeraźliwie i zaraz, gdy tylko uchyliły się na dostateczną rzekomy właściciel zanurzyła się we wnętrzu domostwa, a w ślad za nim i nasz bohater.

Trzewia posiadłości prezentowały się dość...surowo. Nie oszukujmy się. Wyglądało to tak, jakby prócz szczurów i miejskiego ptactwa, nikt tu nie mieszkał. Ściany były nadgryzione przez ząb czasu i pleśń, schody prowadzące na piętro już dawno zdążyły zamienić się w próchno i zawalić pod własnym ciężarem, nie mówiąc już o dachu, który miejscami został pozbawiony dachówek i teraz ziało przez niego wiele dziur, przez które przebijał się brzask porannego słońca, niosąc ze sobą kolejne porcje rześkiego powietrza. W nie lepszym stanie znajdowały się pozostawione przez poprzednich lokatorów sprzęty codziennego użytku. Popękane wszerz i wzdłuż meble, popodgryzane przez gryzonie dolne partie drzwi, pełno najróżniejszych śmieci walających się niemal na każdym metrze podłogi.
Dziwny to był widok nawet, jak dla dzieciaka wychowanego głównie na ulicy. Przy zdrowych zmysłach, tylko wyjątkowo nieudaczni włóczykije nie pogardziliby tego typu luksusami, dlaczego więc ktoś, odziany w dodatku, we wcale ładny i porządny płaszczyk, zadomowił się w takiej ruinie?

- Na co czekasz? Rusz, że się! – nagle ktoś przerwał panująca ciszę tego miejsca, wyciągając gościa z letargu. Czyżby właściciel do niego skierował te ostre jak brzytwa słowa? - zastanawiał się. Skądże. Słowa były zaadresowane do kogoś innego. Kogo, kto jeszcze znajdował się, przyczajony w ciemnym kącie, tuż przy drzwiach wejściowych.
Było jednak za późno, na głębszym rozeznaniu się w sytuacji, nie mówiąc już o podjęciu jakichkolwiek działań. Wycieńczony i lekko zdezorientowany po nocnej akcji, ogoniasty nawet nie spostrzegł, kiedy za jego plecami pojawił się olbrzym, dzierżący w swych wielkich łapskach porządny kawał kija, którego jeden z końców właśnie szybował na spotkanie z jego skronią.
Trach… Kij napotkał swój cel. W tym samym czasie, świat przed oczami Lead’a zakręcił się srodze i pociemniał bardziej niż w bezksiężycową noc. Nieprzytomny padł na deski zniszczonej podłogi, ostatnim co pamiętając, to postać odzianą w biel, która właśnie się nad nim nachylała, grzebiąc w okolicach jego pasa.

Ciąg dalszy akcji kontynuowany TUTAJ
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”