Wieś Adare

1
Niewielka, powoli rozwijająca się dzięki uporze panny Craig, wieś położona w północno-wschodniej części wyspy Grenefod. Drewniane zabudowania o słomianych dachach sprawiają wrażenie, jakby były tu od początku świata, jakby stanowiły nieodłączną część tutejszego krajobrazu. Osada położona jest przy wyjątkowo łagodnym jak na te strony nabrzeżu, które zapewne przyciągnęło tu pierwszych mieszkańców. Spora, kamienista plaża mieści się między dwoma w miarę niskimi klifami, otaczającymi ją niczym ramiona troskliwego ojca. Wyrosło tutaj kilka drewnianych, w większości nieco podupadłych pomostów, mających służyć poławiaczom ryb za punkt wypadowy w ich atakach na chłodne morze, a nawet parę szop na składowanie łodzi. W tak małej społeczności każdy zna każdego, więc ewentualny złodziej prędko by się znalazł, choć i tak znajdą się nieufni rybacy, którzy wolą targać swą własność do wsi, nawet jeśli wiąże się to z wciąganiem łódki na wzgórze, które oddziela osadę od uporczywych morskich fal.

Wieś składa się z rozrzuconych po okolicznych smętnozielonych wzgórzach w pozornym nieładzie parunastu chat mieszkalnych, którym zazwyczaj towarzyszą małe pola uprawne, bądź pastwiska. Mroźna ziemia pozwala produkować akurat tyle plonów, by mieszkańcy nie musieli martwić się o śmierć głodową, ani żywić się samymi rybami. W budownictwie dominuje drewno, a niektóre domy nie mają nawet solidnych fundamentów.
W oczy rzuca się z pewnością Długi Dom, plasujący się mniej więcej w geograficznym centrum osady. To tutaj mężowie idą wychylić razem kufel piwa i ogrzać się przy solidnym palenisku, z dala od swych dzieci i żon. To tutaj mają miejsca wielkie mordobicia, do których skorzy są wybuchowi mieszkańcy wysp, ale i w to miejsce przychodzi się, by zbratać się z dawnym wrogiem. Wszystko przy kielichu i ze smaczną zakąską. Budynek ten zwraca na siebie uwagę głównie rozmiarem, wygląda jak co najmniej trzy połączone z sobą chaty, i solidnym, kamiennym fundamentem. Wybrukowano nawet pewien obszar wokół niego, jednak ścieżka ta donikąd ostatecznie nie prowadzi. Chyba istnieje tylko po to, by karczmarz Ulf mógł wyrzucić kogoś na przysłowiowy bruk.
Przed Długim Domem ustawiają się ze swymi towarami ewentualni kupcy obwoźni, którzy dziwnym zrządzeniem losu nie zatrzymali się parę wsi wcześniej, tylko uparcie dążyli w głąb wyspy.


Ludzie tu są porywczy, zdecydowani i uparci. Jak każda mała społeczność; kochają się i nienawidzą zarazem. Z zawiścią patrzą na dobudówkę u sąsiada, ale pomagają mu w wybudowaniu jej, użyczają sobie członków rodziny do pracy przy polach, jeśli ktoś nie może poradzić sobie sam, tylko po to, by zaraz w kąśliwych słowach opowiedzieć o tym w tutejszej karczmie. Wyłamują sobie zęby pięściami i żebra mocnymi uściskami. Hardzi, żywiołowi wyspiarze!

Warto napomknąć tu o starym Fergusonie, owdowiałym kawalerze, który na chwilę obecną ma największe stado włochaczy we wsi. Niektórzy mieszkańcy patrzą na niego spode łba, zastanawiając się po co jednemu mężczyźnie tyle dobra, podczas gdy inni próbują dyskretnie podepchnąć mu swoje córki, coby znów żonę pojął i zbratał się z kimś ze wsi. Żona Fergusona zmarła podczas ich wspólnego polowania w okolicznym lesie, a wszyscy jego synowie wyjechali z Adare, szukając szczęścia w Keronie. Odkąd ostał się domu sam, nieco zdziwaczał. Zazwyczaj jest dla innych mieszkańców życzliwy, między stekami przekleństw, którymi ich obrzuca, chętnie dzieli się tym co ma i płaci za pomoc przy największym w Adare polu uprawnym... Jednak nie ma zamiaru go nikomu oddawać, a każdego kto wysuwa mu związaną z tym propozycję, przegania ze swojej chaty na kopach.
Cian Ferguson może ma swoje lata, powoli dobiega już do sześćdziesiątki, ale krzepy pozazdrościłby mu niejeden koń.
Obrazek

Wieś Adare

2
Wsi spokojna, wsi wesoła...
- Niaaaaaall! - ze środka chaty Craigów dobiegł kobiecy krzyk. To Ciaran, żona jednego z tutejszych rybaków, człowieka spokojnego i szanowanego we wsi za wyjątkową jak na tę okolicę flegmę. Czasem jednak słyszy się o jego młodzieńczych ekscesach i aż dziw człowieka bierze! Zazwyczaj męża nie było w domu, a sprawy gospodarstwa spadały na jego żonę i najstarszą córkę. Chcąc nie chcąc, gardło Ciaran, przez lata opiekowania się mniej lub bardziej psotną dziatwą, stało się zdolne do wytwarzania i podtrzymywania krzyków o godnej odnotowania sile przez całkiem długi czas. We wsi mówiono, że trupa potrafiłaby ze snu wybudzić, gdyby tylko zechciała. Zazwyczaj jednak, jak na złotą kobietę przystało, nie chciała. Z dziećmi wolała rozmawiać, a do krzyku uciekała się w sytuacjach wyjątkowych.
- Niaaaaaaaall! No gdzie on jest?! - kobieta żarliwie mieszała zupę, mląc w ustach zalążek przekleństwa.
W głównej izbie oczywiście go nie było, w ich pokoju sypialnym również. Wszystkie siedem sienników było kompletnie pustych. Dobiegające z zewnątrz odgłosy toczonego na śmierć i życie pojedynku jednoznacznie sugerowały lokalizację dwójki małych brzdąców, a Sineag, jej czteroletnia córka, stała właśnie obok matki, raz po raz ciągając ją za fartuszek.
Pamiętała, że posłała swoje ukochane złotko na targ, a Mairearad... Robiła... Coś. Strach przyznać, ale odkąd zgubiła się w lesie i wróciła o własnych siłach po roku od tego strasznego wydarzenia, to bardzo trudno było jej złapać z córką kontakt. Dziękowała bogom za to, że pozwolili jej wrócić całej i zdrowej po tym, jak wykopali jej pusty grób i wylali morze łez, ale nieco obawiała się swojej córeczki. W przeciwieństwie do męża, który tylko dumnie mruczał coś pod wąsem i z ochotą chwalił się jej dokonaniem w Długim Domu.


- Niaaaaaaaaaal, niech cię kule... - Sineag szarpnęła ją za fartuch tak mocno, że nie mogła już tego dłużej ignorować. - Nu, czego chcesz? Warzywka? - Ciaran uśmiechnęła się ciepło do córki, automatycznie sięgając po resztki warzyw, rozrzucone wkoło paleniska.
- Niall poszedł z Ailis, mamuś. - dziewczątko pokręciło zdecydowanie głową na propozycję warzywka.
- Czego ten pieron od niej chce? - matka oparła dłonie na biodrach i westchnęła ciężko. - Nasza kochana Maruś nie może przecież sama zwierząt oporządzać, na pewno ma jeszcze jakieś swoje sprawy do załatwienia.
- Ale, mamuś, przecież Ceiteag nic nie robi. Może jej pomóc. - mała Sineag na moment puściła fartuch matki, by zaklaskać cichutko, samej sobie gratulując pomysłu.
- O, nasza droga latawica jeszcze nigdzie dziś nie uciekła? - Ciaran podeszła do otwartego okna, wyglądając na zewnątrz. Słońce wzeszło parę godzin temu, a wieś tętniła już na swój sposób życiem, co znaczy, że w oddali dało się dostrzec sąsiadów zajmujących się swoimi sprawami i dziatwę biegającą błotnistymi ścieżkami. Dzień był wyjątkowo przyjemny jak na te okolice, ciepły i bezchmurny.
Friseal wojował zaciekle z młodszym od siebie Arturem, który w końcu nie wytrzymał tempa i oberwał kijem po kłykciach. W oczach dziecka błysnęły łzy, ale nie krzyknął, zagryzł tylko wargę i odskoczył kawałek. Nie pokaże przecież starszemu bratu, że go bolało!


Ceiteag rzeczywiście tym razem nie zdążyła nigdzie zbiec. Półsiedząc półleżąc, oparta o sporej wielkości kamień, zdawała się coś czytać. Miarowo ruszała nóżką, a jej długie, wściekle rude włosy mieszały się z zielenią trawy, tworząc iście piękną kompozycję. Brakowało tylko poety, który by się tym zachwycił.
- Ceiteag, idź pomóż Marze ze zwierzętami, ty klucho leniwa! - huknęła matka. Rudowłose dziewczę przestało wywijać nóżką i uniosła spojrzenie swych szmaragdowych oczu. Już otwierała usteczka, już miała wyrzec słynne cztery słowa... - I nie waż mi się wykręcać, bo szmatą pogonię i do domu nie wpuszczę! - Ciaran zatrzasnęła okno, że aż szyba zatrzęsła się w posadach i wróciła do gotowania. Dziewczyna zacisnęła piąstki i, po uprzednim rozważeniu wszelkich za i przeciw, postanowiła rzeczywiście pomóc siostrze w pracy.


Mara od bladego świtu krzątała się przy zagrodach, a krzyki matki obchodziły ją tyle co zeszłoroczny śnieg, gdyż roboty miała po pachy. Świnie jakimś cudem przewróciły swój wodopój, który trwał teraz częściowo zanurzony w mieszaninie błota i gnoju, siano dla ich krowy-żywicielki w ogóle nie zostało przeniesione do stodoły i najpewniej zalegało gdzieś przy polu na drugim końcu gospodarstwa, a kury, choć co prawda złożyły jaja, to wybiegły poza ogrodzenie, gdy tylko zaspana panna Craig wkroczyła na podwórze, zmuszając ją do uganiania się za nimi po okolicy. Pewnie same by wróciły, ale pamiętała, że ktoś podwędził niedawno sąsiadowi kuraka i nie miała ochoty przeżywać tego na własnej skórze.
Rozbudziło ją to, że hej, ale bynajmniej nie sprawiło, że ilość rzeczy do zrobienia nagle zmalała. Udało jej się tylko zażegnać problem, który sama, niechcący, wywołała.
Stała teraz na środku obejścia nie wiedząc za co się najpierw zabrać, gdy usłyszała skrzypnięcie furty, po którym nastąpiło agresywne gdaknięcie i terkot piór.
Ceiteag zdezorientowana patrzyła na kurę, przyciśniętą furtką do kołka. Miała szczęście, że nie uciekła! Rudowłosa patrzyła na miotające się zwierze, bojąc się czymkolwiek ruszyć, by nie umknęło poza odgrodzony teren.
- Ciaran na mnie nakrzyczała... - powiedziała na powitanie, krzywiąc się trochę od smrodu gnoju. - Chyba się nasza mateńka starzeje! Cierpliwości za grosz.
Obrazek

Wieś Adare

3
Mara raczej się nie nudziła. Ani dziś, ani nigdy wcześniej. Grenefod to przeca prawdziwie światowy zakątek, więc od samego wschodu słońca było czym się zająć. Na początek - kury! Niech idą dziobać i drapać, ktoś musi znosić jajka. Dziewczyna zastanawiała się czasem, czy nie przymknąć zwierzaków w inny sposób, żeby odciąć im jakąkolwiek drogę ucieczki. Tylko… Jeszcze nie wymyśliła skutecznego sposobu. Może na wiosnę będzie chwila, to się pomyśli. Póki co, wypuszczała kury względnym luzem. Poranki spędzała więc na żwawej gimnastyce, kiedy durny kogut biegał po całym podwórzu. Obiecywała sobie, że kiedyś zrobi z niego piękny rosół.

- Cieplutko… - mruknęła sama do siebie. Nie spodziewała się tak słonecznego dnia. Poluzowała trochę troki pod szyją, żeby się nie ugotować. Kto by się spodziewał takiej temperatury? Na pewno nie Mara. Szalenie tęskniła za zimą, kiedy suchy śnieg sypał się do butów. Wtedy wszystko było łatwiejsze, a każda porcja ruchu dostarczała przyjemnego ciepła. A teraz? Słony pot spływał jej po plecach i po twarzy, a jeszcze nie zaczęła porządnej roboty. - Szlag by to słońce, eh. Ile można się tak smażyć. Co ja jestem, kartofle z ogniska?

Przytaknęła sama sobie, rozczarowana mocnym słońcem. Całkiem zdjęła płaszcz i zarzuciła go na drewnianą barierkę. Stanęła tak, zamyślona, pod samym wejściem do świńskiej zagrody. Podparła się pod boki i spojrzała trochę na zachód, trochę na północne górki. W takich chwilach zastanawiała się, co przyniesie zima, wiosna, następna zima. Może urodzą się nowe prosiaki?

Popatrzyła pod nogi i… Mogła się spodziewać, że pierwsze co zrobi dziś trzoda, to bałagan. Stała w kałuży, prosto ze świńskiego poidła. Rozejrzała się za drewnianym wiadrem, żeby przynieść im trochę świeżej wody. Jak pomyślała, tak zrobiła.

Niedaleko, bliżej domu, matka prowadziła twarde negocjacje z Ceiteag, królewną leserów. Mara zarechotała. Trzaskająca okiennica to nic nowego, ale rodzicielka prowadziła coraz ciekawsze wymiany zdań z latoroślami. Najstarsza z rodzeństwa wprost uwielbiała, kiedy Ciaran żartowała. Ba, podziwiała jej skuteczność! Żeby nawet najgorszego rudzielca, kluskę leniwą, zagonić do roboty? Co za kunszt! Widowisko z roku na rok było tylko lepsze i głośniejsze, bo dzieciaki rozumiały więcej, ale i więcej odpowiadały.

Dziewczyna stała tak, roześmiana, kiedy ruda Ceiteag powłóczyła nogami po podwórzu. Zanim młodsza z nich dogoniła tę starszą, prosiaki miały już czyste koryto i świeżą wodę. Kurczaki nieśmiało podchodziły do pustego wiadra, szalenie zdziwione.

Ceiteag już-prawie spowodowała kolejną tragedię, ale Mara błyskawicznie ruszyła do drewnianej bramki. Jedną ręką złapała siostrę za fraki, żeby odciągnąć ją z wejścia. Drugą garścią - z całej siły machnęła furtką. Wydawało się, że zaskoczony kurczak nie zdąży wyskoczyć na podwórze.

- Nooo, zaskoczyłaś mnie trochę. Żeby się tak mateczki ładnie słuchać? To teraz, siostra, mam coś dla ciebie na nagrodę. Lubisz niespodzianki? Tylko trzeba nakarmić kurczaki. Worek z ziarnem tam co zawsze, pół wiaderka starczy - wcisnęła jej w ręce drewniany pojemnik, ciągle mokry po wodzie. Misternie podwinięta suknia Ceiteag zamoczyła się w paru miejscach. - Leć, leć, bo niespodzianka czeka.

W tym czasie, nie za bardzo przejmując się młodszą siostrą, Mara strategicznie rozejrzała się całym podwórzu. Większość poranka miała już za sobą. Pamiętała, że przed obiadem czeka na nią jeszcze słoma i wyjście na wodę. Ojciec mówił, że łódź wolna, będzie można popłynąć po wczorajsze sieci. Złapała więc dwie belki związanego siana, wcisnęła pod pachy i ruszyła naprzód. Nie było czasu do stracenia. Musiała się trochę nagimnastykować, żeby utrzymać tak dużo siana pod pachami, ale słuszny wzrost zdecydowanie w tym pomagał. Napięła mięśnie, ścisnęła ładunek między łokciami a żebrami i z uśmiechem pomaszerowała do krowy. Gospodarstwo Craigów miało zdecydowanie najmilsze bydło w całej wsi, tego była pewna.

Kiedy wróciła, Ceiteag kończyła już rzucać ziarno w mniej-więcej-ogólnym kierunku kur. Że też potrafiła je nakarmić? Tego Mara się nie spodziewała. No ale, słowo się rzekło, obietnica to obietnica. Podeszła do siostry, uśmiechnięta od ucha do ucha.

- No, to się sprawiłaś, siostra. Grzeczna dziewczyna, a teraz nagroda. Gotowa? - złapała młodszą siostrę pod pachę, jak wcześniej siano. - W nagrodę, to nie dostaniesz dziś w trąbę! Jutro pomagasz mi od świtu, łajzo, a nie tylko z kurami.

Niespecjalnie czekając na rozwój wypadków, ruszyła do łodzi, przechodząc tylko przez kuchnię. Dała znać, gdzie się wybiera, złapała surową pietruszkę, plecak i ruszyła w drogę. Miała nadzieję, że złowi dziś coś cholernie dużego. Po drodze potargała też fryzury młodych szermierzy, żeby się za bardzo nie wyćwiczyli. Nad wodę!

Wieś Adare

4
Mara jako czystej krwi mieszkanka wyspy Grenefod, potrafiła znaleźć powód do narzekania zawsze i wszędzie, tak więc w paru słowach wyraziła swe niezadowolenie wyjątkowo przystępną jak na tę stronę świata pogodą. Słońce na moment jakby zmieszało się i rzeczywiście odczuła parę sekund ulgi, gdy promienie gwiazdy zostały zablokowane przez jedną jedyną chmurkę, której zrobiło się żal spoconej po uganianiu się za niesfornymi kurakami chłopki. Kogut piał na alarm, gdy kobieta latała za nim po podwórku, ale żadna wyższa siła nie usłuchała jego wołania o wolność. I on został złapany i wepchnięty w końcu za płot.

Natura jednak była bardzo przewrotna, więc gdy tylko wszystko wróciło do normy, biednej Marze zdawało się, że gorąc napiera na nią ze zdwojoną siłą.
Prędko zdjęła swój ciemny płaszcz, tak ochoczo nagrzewający się w słońcu, i ruszyła do dalszej pracy. Kolejnym priorytetem obrotnej panny Craig stało się przewrócone przez trzodę poidło. Zdecydowała się sięgnąć najpierw po wiadro, prędko wymknęła się za płot, nie pozwalając żadnej niesfornej kurze na wymknięcie się przez furtkę i ruszyła w stronę studni, gdzie spokojnie nabrała wody, jednocześnie śmiejąc się z wymiany zdań między swoją mateczką, a młodszą siostrą, znaną z niechęci do wszelkiej formy pracy.
Rzeczywiście, z roku na rok Ciaran zdawała się mieć coraz ostrzejszy język. Bogowie jedynie wiedzą, czy matka była taka już za młodu, ale z początku miała w sobie dość cierpliwości, by w domu jedynie uśmiechać się i zabawiać dziatwę, czy to użeranie się z ósemką dzieci wymęczyło ją i sprawiło, że stwardniała w słowach i uczynkach.


Siostra Mary tak bardzo się wlokła, że najstarsza z latorośli Craigów zdążyła dotrzeć z wypełnionym po brzegi wiadrem z powrotem do zagród zwierzęcych, a nawet postawić poidło do pionu i przelać doń nową wodę, nim dziewczyna w końcu wstała i dopełzła jakoś do furtki. Widać było, że kompletnie jej to wszystko nie w smak, twarzyczka młodej dzieweczki wyrażała najwyższe zdegustowanie ideą obcowania ze świńskimi odchodami i innymi brudnymi zwierzętami, ale miała w sobie na tyle godności, by nie narzekać zbytnio. A może rzeczywiście była wciąż lekko zastraszona wywodem mateczki?
Niemrawo zaczęła przechodzić przez furtkę, kiedy to kura oportunistka dostrzegła swą szansę i spróbowała przecisnąć się przez powstałą szparę w ogrodzeniu. Na całe szczęście Ceiteag zamarła bez ruchu, a Mara bez chwili zawahania sięgnęła po buntowniczkę i odciągnęła ją od idei wolności.
Rudowłosa zamknęła za sobą furtkę i wzruszyła niemrawo ramionami.
- A bo z nią teraz nigdy nic nie wiadomo... Wyglądała na jakąś ciętą, bardziej niż zwykle. Jeszcze rzeczywiście by mnie z domu pognała... - westchnęła cichutko. Z chęcią wyrwałaby się z tej wyspy, ale wolałaby zrobić to na własnych zasadach... Musiała też przed sobą przyznać, że bardzo by tęskniła za potrawką Ciaran... - A Ceiteag z domu wygnać może tylko Ceiteag! - zakrzyknęła nagle, tupnąwszy nóżką, co spowodowało ciche, błotniste tąpnięcie.
Na wspomnienie o nagrodzie, oczy młodej dziewczyny rozszerzyły się.
- Niech ci będzie... - nie mówiła nic więcej, nie chcąc pokazać siostrze jak bardzo ją zainteresowała, ale ochoczo przyjęła od Mary wiadro, nie zważając nawet na wodę, moczącą jej suknię. Szybko wypełniła je ziarnem i za moment z oddaniem rozrzucała je po ziemi, ku ogromnej uciesze drobiu.


Mara bez większych problemów ruszyła po siano, nabrała go pod pachy i powolnym, kolistym krokiem ruszyła do ich krowy-żywicielki. Zwierzę z radością zamuczało, widząc młodą gospodynię i nawet polizało ją po dłoni, gdy ta rzuciła już zasuszone trawy na ich miejsce. Kręciła przy tym ogonkiem, że aż serce człowiekowi rosło!
Ruszyła z powrotem do zagród, przy których Ceiteag zgrabnie uwijała się z ziarnem, gdy jej oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Trójka rosłych chłopów zmierzała w stronę ich gospodarstwa. Na pierwszy rzut oka Mara kompletnie ich nie kojarzyła.
Jej rudowłosa siostra wybiegła zza ogrodzenia, na całe szczęście nie wypuszczając tym razem żadnej kury, i zbliżyła się do Mary. Chciała coś powiedzieć, ale uprzedził ją Chłop Środkowy.
- Panienki Craig, jak to siem dobrz składa! - uśmiechnął się, ukazując pewne ubytki w uzębieniu - Jożem Urlich, a to moi kuzyni Jo i Mo.
- No. - elokwentnie rzekł Mo, stojący po prawicy Urlicha. Miał na sobie prosty chłopski skórzany czepiec i tunikę, wyraźnie i dokładnie wypełnioną mięśniami. Jego gęba miała w sobie coś z niedźwiedzia. Za pasem chłopa dyndała mała drewniana, nabita ćwiekami pałka. Podobnie Jo, który przywitał się skinieniem głowy i wyglądał niemal jak lustrzane odbicie Mo. Miał trochę bardziej włochatą twarz i trochę mniej wypchaną mięśniami tunikę.
- Godoł żem niedawno ze sołtysem o tym, jak to młódka mi kónia ze zagrody capnęła... - uśmiech Urlicha rozszerzył się, a w jego oku pojawił się błysk ekscytacji - ... i dowiedział żem się, że za tego wybryka przysługuje mi re... reo? Mo! Jak się to nazywało?
- Repesata. - rzekł Mo, zakładając ramię na ramię.
- Rekopemsata, ty młocie niewyuczony. - parsknął Jo, dając kuksańca kuzynowi.
- ...No, własnie. Płacić mi za to macie! Tako rzecze miłościwie nam panujący startosta. Kiedy tatko wraca? - Urlich wydawał się być wniebowzięty na samą myśl o pieniądzach. Wcześniej udało im się sprawę z wybrykiem młodej Ceiteag załatwić polubownie, ale najwyraźniej mężczyznę nadal gryzła na tyle, by pomówić o niej z przysłanym tu z kontynentu urzędnikiem.
Ruda dzieweczka tylko przygryzła wargi, nie wiedząc, czy boi się bardziej gniewu tatka, czy Mary. Zza domu dobiegały ich ciągłe odgłosy zaciętej walki na patyki, młodzi szermierze jeszcze się nie poddawali, a żaden z domowników chyba nie dostrzegł tego małego pocztu, który zawędrował pod ich drzwi.
Obrazek

Wieś Adare

5
Mara roześmiała się. Karmienie krów było ciężkim obowiązkiem, jednym z bardzo wielu, których dostarczała duża zwierzyna. Ale kiedy cielak zaczynał lizać człowieka swoim chropowatym, ostrym prawie!, językiem? Trzeba było być srogim ponurakiem, żeby się chociaż nie uśmiechnąć. Podobne odczucia wzbudził Urlich.
Dziewczyna wyszczerzyła się od ucha do ucha, kiedy zobaczyła wesołą gromadkę. Jasne, że miała ochotę wyrwać tej durnej Ceiteag wszystkie włosy, za robienie zbędnego zamieszania w okolicy. Ale nie byłaby sobą, gdyby utrzymała powagę. Nie w takiej sytuacji, no. Rozłożyła ręce, teatralnie witając absolutnie niechcianych i nieproszonych gości. Szlag by ich wszystkich.
- No no, panie Urlich, gość w dom, kluski w talerz! Tak to się właśnie składa, że ja do was w sprawie tego konia. Tatko mówił, żeście się zgadali! - odczekała poważnie dłuższą chwilę, ciekawa, co durny bambaryła jej odpowie. Z przykrością zdawała sobie sprawę, że to nie będzie szybka ani ciekawa dysputa.
- No, to przeca mówię, ja z tym idę do was. Tatko mówił, że mam was zabrać, bo on nowego konia szykuje. Coś tam zebrał, kogoś przekupił i chciał paniczów zaprosić, wszystkich trzech najlepiej, na oględziny i przeprosiny. Jakieś jadło to pół biedy, bimberek to wiadomo, że beczuszka… - zanęciła, wymyślając pochlebstwa na poczekaniu. Nie miała jeszcze żadnego planu, dokąd zaprowadzi ją ta przynęta. Ale jeśli tylko wyciągnie ich z gospodarstwa - misja będzie udana.
- No, no, możemy już iść, czy już trzeba pierwszą przerwę? Droga nie taka znowu łatwa, możemy przysiąść, jak wam trzeba - Na sam koniec, ryzykując połamanym nosem, zarzuciła im opieszałość, zniewieścienie i słabą kondycję. Jakby nie łyknęli obietnicy beczki z bimbrem, to może chociaż to ich jakoś zmotywuje, żeby ruszyć w drogę? Podparła się pod boki i zerkała po ich twarzach z wyczekiwaniem.

Wieś Adare

6
Możliwe, że siostra Mary zdołała wykształcić w sobie jakiś szósty zmysł, dzięki któremu przeczuwała doskonale intencje pierworodnej Craigów i ewentualne czające się za nimi niebezpieczeństwo, bo dziewczę rzeczywiście drgnęło, jakby ukłute szpileczką strachu, gdy przez głowę młodej kobiety przepływały myśli o rwaniu rudych kłaków. Poza tym starała się trzymać fason. Ceiteag założyła ramię na ramię, zacisnęła swoje usteczka w wąską kreskę i próbowała wyglądać na kompletnie nieprzejętą wizytą Ulricha i jego kuzynów, choć gdyby ktoś dokładnie się jej przyjrzał, to dostrzegłby, że ręce lekko jej drżą.
Urlich z uśmiechem skinął głową Marze, słysząc tak nietypowe powitanie. Prędko jednak uśmiech zmienił się w zaciekawienie, gdy kobieta wspomniała o jego skradzionej na moment klaczy.
- Żeśmy się zgadali na moment, prawda. Dzieweczka młoda, ledwo co od ziemi odrasta, z całym szacunkiem dla panienki, siu bździu w głowie, różne gupoty może se uczynić. Każdy z nas był kiedych młody i coś debilnego odwalił, nie Mo?
- No.
- chłop kiwnął głową, uśmiechając się głupkowato. Pewnie myślał o swoich młodzieńczych wybrykach.
- Alem późnij siedział w chałupie i myśloł troche. Gupoty gupotami, ale jakem pomyśloł o tym co mogłoby się z moją Pesteczką stać, to aż mię serducho kłujło! I pomyślał żech, że... Za tę szkodę mo-oralną to mi się cosik jednak należy. - Urlich rozłożył ręce. Jego zdaniem wszelka racja była po jego stronie.


Mężczyźnie aż gęba się rozwarła, gdy usłyszał następne słowa Mary. Ze zdziwieniem spojrzał na Jo, potem na Mo, na których twarzach również jawiła się szczera konsternacja.
- Konia nowego szykuje?! - chciwość wręcz rozpaliła mu spojrzenie, gdy klasnął w dłonie i począł je o siebie pocierać, jednak zaraz w jego uczonej głowie przekręcił się jakiś trybik. Uniósł brew, wytykając palec wskazujący w stronę kobiety. - A skund ón w ogóle wiedzioł, że my tu dzisiaj do niego idziem? Lista żadnych żech nie pisoł, parobka też nie puściłem... - podejrzliwie spojrzał na Marę, potem na Ceiteag.
- Pewnie głupio mu było tak cię zostawić na lodzie, kuzynie. Wszak kunia ci capnęła, na chwilę, ale capnęła. - stwierdził Jo, wzruszając ramionami.
- No. - mruknął Mo, kiwnięciem głową nadając sylabie większej mocy. - Hyhy, a taki bimberek, jeszcze beczuszka... Przejął się chłop bez dwóch zdań. .
Urlich podrapał się po potylicy. Spojrzał raz jeszcze po kuzynach, obrzucił wzrokiem Marę i jej pogodniejącą powoli siostrę, wysunął do przodu szczękę.
- Kurwa, łebski gość. Jakem z nim gadał przed dwoma księżycami, to tyż takie wrażenie robił. - w jego głosie nie było jednak przekonania, stał w miejscu, zastanawiając się, czy zawrócić, czy jednak iść dalej do chaty. Po przytyku Mary, postąpił dwa kroki w jej stronę, stając na wyciągnięcie ręki od młodej kobiety. Śmierdziało od niego potem.
- Całą wyspę dwa razy oblezę i się nie zmęczę. Urlicha się, kurwa, nie pogania! - stuknął się pięścią w pierś aż huknęło - To Urlich pogania innych. Smarku, nie jesteś nie wiadomo kim, nieważne jak by o tobie dobrze we wsi nie mówili. Szacunek trza okazywać należny. Mateczka w chałupie? Nie wypada nie przywitać się z gospodynią. - syknął, lustrując Marę uważnie wzrokiem.


- Nie mów tak do mojej siostry, ty gburze tęp...! - oburzona Ceiteag ugryzła się w język o sekundę za późno. Trójka wielkich mężczyzn skupiła na niej swoje spojrzenia. Byli tak zdziwieni jej wyskokiem, że aż zaniemówili.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Grenefod”