Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

76
Gilles skinięciem głowy podziękował za piwo. Nie chciał się upijać, ale po jednym nie powinno mu nic być. W dodatku potrzebował alkoholu, nawet minimalnej dawki na odwagę. W gardle co chwilę mu schło, nie dawał jednak po sobie poznać narastającego wewnątrz stresu i brzmienia odpowiedzialności. Myślenie o całej misji jak o zwykłym, choć nieco trudnym i ryzykownym zleceniu dla najemnika pomogło. Cudów nie było, lecz przynajmniej nie trzęsły mu się nogi.
Zwinął kopertę i schował za pas. Nie spodobało mu się to magiczne gówienko. Aż przeszły go ciarki. Upił kilka głębszych łyków piwa, przetarł twarz dłonią i wbił wzrok w informatora.
- Tak, coś jeszcze - powiedział powoli. - Powiedziano mi, że będziesz miał większy wkład w całą akcję niż danie mi jakiegoś magicznego papierka z hasłem. Gdzie dokładniej mam zapytać o tego Ralta? Co mam powiedzieć, jak zapytają skąd o nich wiem i kto mi dał namiary? Gdzie jeszcze mogę ich znaleźć? Wiesz coś więcej o tym, jak wygląda ich praca?
Nie podobało mu się to, że większość początkowej roboty będzie musiał wykonać sam. Dalej będzie zdany na siebie, ale nim w ogóle dojdzie do konfrontacji, musi jakoś wejść w szeregi organizacji, a to na ten moment wydaje mu się najtrudniejszym zadaniem. Niepokoił go znikomy brak informacji, które posiadał.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

77
Duszność nastała w karczemnej komorze. Dochodziła już wieczorna pora i gawiedź gęsto schodziła się do ciepłego wnętrza, gdzie piwa i żreć dają, gdzie komin wesoło ogrzewa zmarznięte twarze. Gwar narastał z sekundy na sekundę, upraszczając dwu mężczyznom prowadzenie potajemnej rozmowy. Z uwagi na małe rozmiary dzielącego ich stołu, podnoszenie głosu okazało się niepotrzebne dla wzajemnego zrozumienia. Ciemnowłosy kompan Gillesa, dopasowując się do nowych, bardzo stronniczych warunków, rozsiadł się nieco wygodniej na ławie, wsuwając jedno ramię pod głowę. Niedorobiony zakonnik mógł dostrzec drobne, metalowe oczka wyzierające mu z rękawa szarej koszuli. Jegomość nie miał na widoku żadnego oręża, ale jakąś tam kolczugę na sobie dźwigał - pewnie przez normalną przezorność. Informator Jan zerknął na rozmówcę znad opróżnionego w ćwierć dzbana z piwem i otarł usta wierzchem brudnego mankietu, prowokując ciche dzwonienie stalowych oczek.

- Miałem nadzieję, że akurat do tego zadania dadzą mi kogoś bardziej kompetentnego - jeszcze jedno spojrzenie na poparzonego Gillesa, poprzedzone dużym haustem piwa - Dostałeś ode mnie namiar na Ralta, dostałeś kopertę, wiadomość... - mężczyzna zawahał się. Przez pewien moment spoglądał na kompana, z zaciekawieniem obserwując jego pomarszczoną cerę. - Wiesz co? Mordę masz cholernie zapaskudzoną, ale z oczu nawet dobrze ci patrza. Kończ tego szczocha i nastaw uszu.

Uderzony dziwnym sentymentem Jan okazał się bardzo rozmowny. Podczas jego parominutowej spowiedzi Gilles dowiedział się, że Złotnicza jest jedną z aort odchodzących od miejskiego targowiska. Wspomniany wcześniej Ralt stał się w jego świadomości gnomem - pracownikiem banku postawionego w tej właśnie części Saran Dun. Mało tego, ów bankier miał podać mu szczegółowe wiadomości na wiadomy temat, miał zostać jego nowym informatorem. Ciemnowłosy nie powiedział wiele więcej. Wkrótce jego gadanina zaczęła coraz to bardziej odbiegać od ważnych kwestii. W końcu przeszła na rzeczy w ogóle nieistotne, zahaczając o pogodę oraz międzykulturową politykę. Przeżuwając w gębie ostatnie krople piwska rozgadany jegomość zdał sobie sprawę z tego, że nieco go poniosło. Nabrał trochę zaśmierdłego powietrza w płuca i uśmiechnął się krzywo.

- No, to ten, tego... Na mnie już pora - powiedział. Wiesz, czego miałeś się dowiedzieć, a nawet trochę więcej.

Będąc dobrze wychowanym człowiekiem, Jan poczekał aż Gilles raczy odpowiedzieć i dopiero potem udał się za drzwi.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

78
Gilles może i arcyszpiegiem oraz dowódcą Keronskiego wywiadu nie był, ale przysiągłby, że taka arogancja wyzierająca od informatora zahacza już o bezczelność. Obaj znajdowali się w podobnej sytuacji, robiąc na rachunek Zakonu, jednak każdy z innych pobudek. Gilles poruszał się w tym bagnie bo chciał, a Jan nie miał wyboru. W tej sytuacji powinien być bardziej skory do współpracy, zwłaszcza, że to nie od niego będzie zależało czy spłaci swój dług, tylko od Gillesa, który gotowy był wpleść w raport jedno lub dwa zdania mogące złączyć Jana z Zakonem na czas dłuższy niż by się jemu z pewnością podobało. Każdy na jego miejscu raczej chciałby się pozbyć kolczugi, a znajomość z Zakonem zdecydowanie wydłuża czas jej noszenia i zwiększa częstotliwość łatania. Niemniej były najemnik zdecydował się nie denerwować. Przemilczał sprawę własnych kompetencji, a okrutne fantazje dotyczące rozmówcy odłożył na bok, zwalając winę pojawienia się ich na stres, roztrzęsienie, swędzenie twarzy i zwykły strach zmieszany z niepokojem.
Resztę piwa dopił na dwa, może trzy wielkie łyki, o mało się przy tym nie dławiąc. Zatęsknił za gorzałą, może bimbrem jakimś. Ale takim mocnym. Jedno piwo to za mało, by poczuł się przyjemnie odprężony i odważny, ale przynajmniej miał nadzieję, że orzeźwi jego umysł i pozwoli bardziej skupić się na nadchodzących słowach, przyswoić niezbędne informacje, przygotować kruchy ostatnimi czasy umysł do konfrontacji z nadchodzącym przeznaczeniem. Gilles nawet nie zauważył, kiedy odruchowo przybliżył się bardziej do stołu i pochylił, robiąc minę małego chłopca, który właśnie miał zamiar wysłuchać historii mogącej zmienić jego życie. Niestety blizna mogła nieco zaburzyć takie postrzeganie go przez innych.
Słuchał z uwagą, jakby jego życie miało zależeć od każdego słowa. Przyzwyczajony był do rozmów z pracodawcami w karczmach, więc jakieś skupienie na sprawie miał wyrobione, ale jakoś nigdy nie przyszło mu korzystać z usług informatora. Wewnętrzny niepokój i intuicja nakazywały słuchać od początku do samego końca, przy okazji robiąc Gillesowi papkę z mózgu. Dość późno zorientował się, że rozmowa odbiegła od tematu, schodząc na rzeczy tak nieistotne, iż można je określić zwykłymi bredniami zabierającymi czas, którego akurat nie miał zbyt wiele w posiadaniu. W prawdzie dowiedział się paru rzeczy o międzykulturowej polityce, ale równie dobrze mógł je magicznie zamienić w materiał do podcierania tyłka, a pogoda go nie obchodziła - miał na głowie rzeczy ważniejsze od nadciągających deszczów i burz.
- Tak, wielkie dzięki, Janie. Szepnę o tobie dobre słówko, bardzo mi pomogłeś. Trzymaj się, obyśmy już nigdy nie musieli się spotkać, żegnaj - powiedział obojętnym głosem, na siłę, na sam koniec dochodząc do wniosku, iż odczuł jakąś sympatię do informatora, który wszak był pierwszą osobą poznaną w nowym biznesie.
Gilles siedział i dumał jeszcze chwilkę. Powoli pozwalał by opuszczało go napięcie, starał się rozluźniać zesztywniałe mięśnie. Wzdychał powoli, wypuszczał powietrze z płuc, a nawet mruczał pod nosem pioseneczki, które ledwo pamiętał z dzieciństwa. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w pusty kufel piwa, jakby mógł znaleźć na nim wszystkie rozwiązania na swoje problemy, a przy okazji wydawał się czymś znacznie bardziej interesującym na jakimś poziomie duchowym niż wszystko inne co go czeka. Jeżeli on był owym kuflem, a piwo jakąś energią, motywacją i chęcią do działania to wszystko się zgadzało. Niestety, życie to nie prosta przenośnia i pewne rzeczy trzeba wykonać.
Rozejrzał się powoli i dyskretnie, czy ktoś nie przypatruje mu się kierowany czymś więcej niż chorą ciekawością obrzydliwej blizny. Naturalnie, wszelkich kandydatów do stolika sprawiał, jeśli i tacy się nadarzali, a robił to względnie miło, aczkolwiek dosadnie, oznajmiając chęć pozostania samemu. W końcu ma zamiar równie dyskretnie wyciągnąć pod stołem daną mu kopertę, otworzyć ją pod stołem i wyjąc kartkę, której zawartość przeczyta szybko i dokładnie, parę razy, w skupieniu, zapamiętując każde słowo, hasło powtarzając tak długo, dopóki papier się nie rozsypie. Najchętniej zrobiłby to w innym miejscu, ale w karczmie miał najwięcej światła, no chyba, że i pod stołem nie będzie go zbyt wiele, to dyskretnie ogląda papier na widoku, zasłaniając go dłońmi.
Jeśli nie zdarzy się nic niespodziewanego i wszystko przebiegnie pomyślnie, Gilles, chwytając swój miecz, ruszy w kierunku drzwi, a następnie w stronę Złotniczej, w okolice banków mając nadzieję, że wciąż jest otwarty.


Spoiler:

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

79
Parność dawała się odczuć pod postacią kwaśnego smrodu wiszącego w powietrzu. Spocona, napchana kapustą z grochem gawiedź otaczała kontuar, zalewając karczmarza masą zamówień oraz wrzasków. Nieuporządkowana mieszanina podniesionych głosów docierała do uszu Gillesa - choć nie mógł on rozpoznać w tem hałasie prawie żadnego słowa. Gospodarz zdawał się nie podzielać jego problemów. Hurma przelewała się w tę oraz z powrotem, niosąc ze sobą coraz to nowe porcje żarcia i trunków. Dzierżawca, szamocząc się między szafami jak pszczoła pogoniona z ula, zacierał brudne ręce, dokładając następne sreberka do uwiązanego przy pasie wora. Gdzieś na zewnątrz tego zamieszania siedział sobie wiarus z poparzoną twarzą. Samotniczo zabierał ostatnią wolną ławeczkę, a mimo to - ku swemu zadowoleniu - nie absorbował zainteresowania prawie żadnego z gości. Nawet paskudna szrama, znacznie różniąca jego mordę od mord zgromadzonych pod dachem, nie gwarantowała mu obecnie zaciekawienia. Choć karczma stała na czterech potężnych kolumnach, to pod oknem dało się dostrzec paru osobników podpierających ścianę jakoby w obawie, że cała konstrukcja powinna zaraz runąć i zamienić się w gruzowisko.

Cień poznaczonego światłem dzbana rozpościerał się szeroko na stole. Gilles musiał przesunąć pusty już garniec, bo ciemna powłoka przeszkadzała w odczytaniu pisma naskrobanego na kopercie. Stawiane atramentem zdanie zostało umieszczone poziomo pod woskową pieczęcią - która, zdaniem informatora, działała na zasadzie magicznego mechanizmu prowadzącego do zniszczenia wiadomości na moment po złamaniu zabezpieczenia. Wąż bez ogona chce cię zatruć jeszcze zanim skona - bohater przesunął wzrokiem po granatowych znakach, chowając w głowie ich domniemane znaczenie. Pod naciskiem palców awanturnika wosk zaczął się rozkruszać. Karteczka szarawego papieru znalazła się w jego posiadaniu. Poustawiane w wielu zakamarkach pomieszczenia świece i płonące pochodnie dawały dość sporo jasności. Fraza wewnątrz niezaadresowanej koperty okazała się nawet prosta do zapamiętania. Szereg postawionych słów wręcz warczał do Gillesa następującą treścią: Pojawiam się raz w minucie i dwukrotnie w momencie.

Naskrobana sentencja, mająca pono pomóc Gillesowi w dokonaniu powierzonego mu zadania, dała na siebie patrzeć jeno przez parę sekund. Jan powiedział prawdę, choć nieco niedokładnie opisał sam proces niszczenia wiadomości. Karteczka nie rozleciała się w sposób, jakiego spodziewał się wiarus. Zamiast powolnego butwienia, w centrum papierowego skrawka ukazała się czerwona plama, która zaraz potem bez powodu zaczęła gorzeć ogniem. Podobne, płonące znamię powstało nagle na kopercie, która również stanęła w pożarze. Bohater poczuł gorąco na palcach, nie mówiąc już o tem, że niespodziewany samozapłon musiał go trochę przestraszyć. Pożerane płomieniem wiadomości znalazły się na stole. Drewniana ława, posmarowana cienką warstwą wieloletniego kurzu, okazała się dobrym zarzewiem dla zachłannego żaru. Na nieszczęście Gillesa, sterczące obok niego osoby zachowały jeszcze resztę trzeźwości oraz kontenansu. Jakaś gruba baba na całą moc darła się jak stare prześcieradło, że ogień, że pożar, że nie chce umierać.

Karczmę ogarnęło niemałe zamieszanie. Chaos ciał oraz dźwięków. Gawiedź gnała w stronę drzwi, mało kto brał się tak naprawdę za gaszenie płomienia, skaczącego już po dwóch ławach, kolumnie i nieszczęsnym kocie. Ktoś szukał wiadra z wodą, a ktoś kubeczka z wódą. Tem razem wiarusowi nie udało się pozostać poza harmiderem. Gospodarz wołał do zgromadzenia, a zgromadzenie wołało wniebogłos. Za sprawą paru obdartusów panika narosła jeszcze bardziej. Gilles mógł opuścić oberżę, nie bez trudu przedzierając się przez ścianę ludu abo zostać i pomóc w opanowaniu niebezpieczeństwa, narażając się na uszczerbek w zdrowiu.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

80
Gilles nie należał do ludzi lubujących w niszczeniu cudzego majątki wiedząc, jak ciężko jest zarobić chociażby na własny miecz, o wyposażeniu karczmy nie wspominając. W prawdzie właścicielowi najwidoczniej nie wiodło się najgorzej, były najemnik nawet odczuł do niego jakąś sympatię, ale strata to strata i zawsze bolała tak samo niezależnie od tego, czy rosła do rangi małego ciężaru czy szło na nią machnąć ręką. Na tę stratę, która właśnie nadeszła, raczej nie było sposobu, wola Bogów, jak to tłumaczył Gilles, kiedy oglądał jak płomień rośnie pochłania coraz większą przestrzeń. Serce wciąż mu waliło, nagła magia, zwłaszcza ta związana z ogniem i światłem, działała na niego jak mała mysz na bogatą paniusię. Nie krzyknął, ale czym prędzej odszedł do tyłu, oddychając ciężej i patrząc, czy jest cały. Jakoś niespodziewanie zapiekła go twarz.
Szybko wróciła mu zimna krew. Świadom konsekwencji nie miał innego wyboru jak wmieszać się w tłum i samemu krzyczeć, że pożar, wskazywać palcem, jednocześnie coraz bardziej cofając się, by jak najmniej kojarzono go z tym miejscem. Tym razem nie jemu dane było zwalczać dzieło magii, ostatnim razem zwalczał magiczną błyskawicę twarzą i pozostała mu trauma. Specjalnie winny się nie poczuł, on chciał dobrze i nie widział sensu w roztrząsaniu tego. Musiał skoncentrować się na swoim celu i to właśnie miał zamiar zrobić, krzycząc dla pozoru, cofając się w stronę drzwi i zakładając kaptur.
Mając swój miecz przy pasie, ma zamiar przedzierać się przez ludzi w stronę wyjścia. Nie jest brutalny i stara się nie siać większego chaosu niż ten, który już powstał, po prostu wykorzystuje swoją siłę i posturę by rozpychać na boki ludzi, przeciskając się jak to tylko możliwe, jedną ręką w chwili wolnej pilnując swojego mieszka, tak na wszelki wypadek. Jeśli ktoś postanowi mieć do niego pretensję, po prostu podniesie głowę, by spod kaptura ukazała się niezbyt przyjemna twarzyczka wyraźnie sugerująca, iż uciekinier ma wiele powodów by trzymać się jak najdalej od ognia. Jeśli uda mu się opuścić karczmę, idzie tam, gdzie planował.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

81
Nie zważając na pomarszczoną twarz, Gilles bezproblemowo zlał się z motłochem. Masa ludzka ocierała się o niego, prąc prosto w stronę drzwi, które ktoś zdesperowany zdołał już wyrwać z zawiasów. Przez prostokątną wnękę w ścianie przelewała się na podwórze, podobnie do mrówek uciekających z zagrożonego gniazda, gęsto stłoczona gawiedź. Smród alkoholu i potu zaczął mieszać się ze swądem kopcia. Szarawa chmura przesłaniała okna i zaciemniała jeszcze bardziej mroczne wnętrze karczmy. Prawie-zakonnikowi brakowało powietrza oraz miejsca do poruszania się. Ludzka fala poniosła go na zewnątrz. Przez gwar podniesionych głosów oraz kakofonię wrzasków przedarło się syczenie gaszonego wodą ognia. Przez szparę w ścianie, dziurę po drzwiach i komin buchnęła gorąca para. To nagłe uderzenie ciepła cisnęło Gillesa na podwórze.

Bohaterowi udało się wyrwać ze ścisku, jednak zanim jego stopa bezpiecznie odnalazła oparcie w podłożu, coś małego i miauczącego przeleciało mu pod nogami. Ktoś - samozwańczy obrońca zwierząt zapewne, może nawet druid - odepchnął wiarusa, chcąc uchronić futrzaka przed stratowaniem. Tego wojak nie zdołał zamarkować, bo zupełnie postradał równowagę. Chcąc czy nie - dał nura i znalazł się na glebie. Szczęścia miał jednakowoż wiele, bo poleciał na pobocze, z dala od głównego strumienia depczących go butów. Jeno parokrotnie dostało mu się podeszwą w bok, co mimochodem skomentował warknięciem.

Kaptur jakimś cudem nie zleciał jeszcze z czoła Gillesa, bezustannie chowając jego mordę przed światem. Czuł on, leżąc brzuchem do ziemi, jak miecz uwiera go w udo. Czuł też - ku swemu zadowoleniu - mieszek z monetami wwiercający się w biodro. Chciał wstać lub podnieść się na kolano, ale wtem poczuł coś jeszcze. Mianowicie, ciężar na swoich plecach. Z nosem wgniecionym w brudną ziemię, bohater ponownie poleciał na błocko, rozsmarowując je całą powierzchnią ubrania. Pech chciał, że jakaś gruba panna postanowiła zemdleć akurat nad nim i spaść akurat tam, gdzie posłało go przeznaczenie. To znaczy - na rozmokłą od śniegu drogę. Niemało trudu kosztowało wiarusa zrzucenie z siebie niemrawego cielska. Ale jednak - udało się. Gilles wstał i pomaszerował w stronę targowiska. Jego kurta ociekała błockiem.

Przechodząc przez deptak wojak ominął starca z kotem na rękach.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

82
Drox podniósł głowę znad kufla i rzucił okiem na główną izbę karczmy. Jak ci wszyscy ludzie mnie wkurwiają... Zatrzymał chwilę wzrok na może piętnastoletniej dziewce, siedzącej na kolanach niezadbanego, brodatego mężczyzny. Widać było że bardzo jej się to podoba, bo radośnie piszczała za każdym razem, jak mężczyzna uszczypnął ją w pierś albo tyłek. Drox wziął łyk piwa i wykrzywił się czując jego ohydny smak. Przeszkadzała mu także grupa krasnoludów, która głośno grała w karty, oblewała się trunkami i klęła na cały głos. Kolejny łyk piwa był lepszy niż poprzedni, nie zmieniało to jednak odczucia, że pije się szczyny. Najbardziej jednak ze wszystkiego irytowała go dwójka gołowąsów, która siedząc parę stóp od niego przechwalała się, co każdą wypowiedź rechocząc w sposób tak głupi, jak tylko głupio da się śmiać. Pięść Droxa mimowolnie zacisnęła się na uchu kufla i zauważył, że jest on pusty.

-Nalej mi jeszcze trochę tych szczyn - powiedział rzucając na blat trzy gryfy. Jego złość powoli ustępowała zamyśleniu. Drox zastanawiał się, co powinien teraz zrobić - pieniądze się kończyły, a on od trzech tygodni nie dostał żadnego zlecenia. A może po prostu źle szukał? Fang nigdy nie miał problemów ze znalezieniem roboty pomyślał i poczuł, że krew znowu uderza mu do głowy. Choć krasnoludy ryczały jeszcze głośniej, para już usilnie się obściskiwała, a dwójka młodzieńców śmiała się jeszcze zacieklej, myśli Droxa były już w innym miejscu.

-Nie znajdzie się dla mnie jakieś zleconko? Nikt ostatnio nikogo nie zabił? A może trzeba wyczyścić z bestii jakiś teren? - zapytał karczmarza, odbierając od niego kufel.
"Jam częścią tej siły która wiecznie zła pragnąc wiecznie czyni dobro." - Faust

"Lepiej nie przywiązywać się za bardzo do życia." - Łotrzyk z Keronu

"Łowcy nagród? Nie potrzebujemy tych szumowin!" - Wielki Łowczy Królewski

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

83
Stojący naprzeciw Droxa karczmarz, trąc w karczmarskim zwyczaju kufel nie aż tak brudną ścierką, wykrzywił się niezwykle i zmrużył oczy, spoglądając na młodszego od siebie, wodząc po nim wzrokiem tyle, na ile pozwalała mu lada. Gorgin Bokobrody wyglądał na kogoś, komu nie powinno się wytykać stanu jego piwa. Niemniej, wcale nie zrażony postawą klienta, zapewne dbając o to, by każdy wychodził stąd zadowolony, odburknął aż nie z takim zadowoleniem, na jakie by liczył ze strony klientów - To nie szczyny. To dobre piwo. Jedno z najlepszych w stolicy, a i pewnie jedno z lepszych w smaku w całej prowincji, jak nie w całym Keronie. Wielki musi być z pana smakosz, skoro nie smakuje - uśmiechnął się na sam koniec, a jego długa blizna wykrzywiła się lekko. I faktycznie, piwo nie było wcale aż tak złe, jak Droxowi mogło się zdawać. Być może to jego nastawienie, bądź nastrój tak psuły mu smak i samopoczucie.

- A co do zabijania... Oczywiście, że tak. Zabijają tutaj co chwila każdego. Co chwila ludzie nawołują do bicia demonów i nieumarłych. Ja nie mam takiej wiedzy - nie chciałem w to wnikać. Wiem jednak, że wielu tutaj bitnych przychodzi. A i dużo się dzieje - dał się porwać rozmowie karczmarz. Bo chociaż nadal był lekko ponury, to chętniej mówił, jakby pozwalało mu to na rozluźnienie.

- Kultystów mamy od niedawna w mieście. Tropią ich Sakirowcy i Królewscy Inkwizytorzy. Jakieś Specjalne Oddziały. Nie wyglądasz mi na weterana, ale skoro bić się chcesz, to mogę Cię posłać dla przykładu do mężczyzny o wysokim kapeluszu, co jak czarodziej wygląda. On tutaj wielu wojujących werbuje, lecz nie wszyscy z jego zadań wracają, chociaż podobno warto, bo to nowe drzwi do rycerstwa otwiera - dodał na sam koniec, nalewając piwa do kufla z dziwnym zniechęceniem. Mężczyzna, którego wskazał karczmarz, siedział nie przy pustym stoliku, jak to zwykli mieć w zwyczaju tajemniczy zleceniodawcy. Nie, czarodziejo-podobny jegomość siedział przy stole, gdzie czterech mężczyzn z ożywieniem gestykulowało między sobą, zacięcie dyskutując, co jakiś tylko czas pytając się owego zleceniodawcy o coś, co ten zbywał krótkimi odpowiedziami. Był wysoki, ubrany w szerokie, szare szaty, opięte skórzanym napierśnikiem i takimi samymi elementami pancerza. Oko prawe zasłaniała mu ślepka, a głowę pełną czarnych pasm długich po łopatki wieńczył szeroki, taki sam jak szata - szary kapelusz.

- Zwą go Atamanem. Niby. Bo i tak każdy pod innym go zna imieniem - dodał karczmarz, po czym wrócił do szorowania tego samego kufla. Wydawałoby się, że robi to dla niepoznaki, albo jest aż tak uczulony na punkcie czystości, że był gotów, by wydrzeć z kufla całe szkło, przewiercając go na wylot tą ścierką.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

84
Robert siedział przy ladzie i powoli popijał jakieś miejscowe wytrawne wino. Był już w połowie butelki. Niezbyt go interesowało to, co dzieje sie w karczmie. Przybył tu tak na prawdę nie wiadomo, po co. Został sam jak palec, wszyscy jego bliscy zginęli. Ciągle był w żałobie. Przynajmniej wino na tyle stępiało umysł, że nie musiał zbytnio zastanawiać się nad tym wszystkim. Mimo ciężkiej sytuacji musiał zacząć myśleć, co jak żyć. Co teraz zrobi? Kuźwa mać, cholera wie. Jego ród ostatnimi czasy więcej miał wrogów niż przyjaciół. Jego włości spłonęły. W sakiewce zostało, co prawda nieco złota, ale i to prędko zniknie. Siedzi teraz w zbroi w środku jakiejś karczmy w stolicy i patrzy się w butelkę się jak sroka w gnat. Do prawdy żałosny to widok. Przynajmniej lokal nie był z tych obskurnych. Widać, że właściciel o niego dba. Klientela także wyglądała na kogoś lepszego niż podrzędni miejscy opijusy. Robert pomimo tego czuł się obco. Dopiero, co wrócił ze służby, a tu się okazało, że tak naprawdę nie było, do czego wracać. Mógł zostać w wojsku. Przynajmniej nic by się nie martwił. Może by karierę zrobił i armią kiedyś dowodził, a jak by się wsławił to i by dostał jakąś ziemię. Nie byle, jaką na końcu świata. Marzyło mu się latyfundium z prawdziwego zdarzenia. Ehh. Marzenia ściętej głowy. Wszystko zaczęło się pierdolić od czasu jak ubił tego zawszonego elfiego szamana. Początkowo nie wierzył w jego klątwę, ale koszmary nawiedzające go niemal, co noc i to, co zobaczył po powrocie w rodzinne strony rozwiało jego wątpliwości.
Blondyn siedział cały czas, co i rusz przechylając swój puchar i rozmyślając o swoim życiu i tym, co stracił. Był pełen goryczy. Chętnie by komuś skórę wygarbował. Tak go ręce świerzbiły. Przypadkowo usłyszał rozmowę karczmarza z jakimś nieznajomym podróżnikiem, który także siedział przy ladzie i popijał piwo. Mimo wolnie wyłapał wszystkie ciekawe informacje. Okazało się, że w mieście Sakirowcy i Inkwizytorzy zwalczają kultystów. Nic nowego. Słyszał, że oni zawsze znajdą sobie jakiś heretyków lub demony, które można spalić na stosie. Zdecydowanie nie ciągnęło Roberta do dostania się w ich szeregi. Nigdy nie uważał się za osobę religijną a fanatyków traktował raczej jak ludzi słabujących na umyśle. Druga część wypowiedzi karczmarza bardziej przykuła uwagę von Gradeona. Mężczyzna ubrany w czarodziejski kapelusz werbuje wojaków. Oho. Blondyn chyba znalazł coś, co pozwoli mu przynajmniej na jakiś czas przestać myśleć o tym wszystkim, co go trapi. Jak się uda to jeszcze rozwiąże kolejny problem-pieniężny.
Robert szybko wypił resztę swojego wina. Nie lubił tego robić, ale postanowił się pośpieszyć. Obejrzał się za siebie wzrokiem rozglądając się po sali i wyglądając mężczyzny w dziwnym kapeluszu. Siedział przy jednym stole wraz z kilkoma chłopami. Widać było, że wypytują go zapewne o całe przedsięwzięcie, na jakie werbuje ludzi. Robert postanowił dołączyć się do całej tej zbieraniny. Łyknął nieco alkoholu toteż łatwiej było mu podjąć taką decyzję. Wstał z miejsca i ruszył w kierunku stolika. Stanął przy mężczyźnie w kapeluszu tak by ten go zauważył bez problemu.
-Można?- Nie czekając na odpowiedź przysunął sobie jedno wolne krzesło do stolika, przy którym siedzieli mężczyźni.
-Słyszałem, że werbujecie ludzi potrafiących robić mieczem. Tak się składa, że ja potrafię. Co to za przedsięwzięcie? Powiedz mi dobry człowieku coś więcej- Robert spokojnym tonem skierował swoje słowa w kierunku mężczyzny w kapeluszu ignorując pozostałych siedzących przy stole. Nie uznał za stosowne przedstawić się. Byle, komu się nie przedstawia. Nie zamierzał stosować też żadnych form grzecznościowych. Będąc w wojsku zdał sobie sprawę, że rozmawiając z prostym człowiekiem nie powinno się mówić jak do szlachcica, bo nigdy nie dojdzie się do porozumienia.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

85
Chociaż z lekkim trudem, to całkiem zręcznie Robert wstał i przeszedł się do zajętego stolika, ściągając na siebie ciekawość i uwagę kilku po drodze, a tym bardziej tych, którzy obsiadali starszego mężczyznę. Ten był raczej niezbyt zadowolony, a może po prostu znudzony z tego, że nadszedł zapewne kolejny "chętny". Jego widoczne, lewe oko z dziwnym wyzwaniem i pogardą spoglądało na Roberta, chociaż twarz starca wskazywałaby, że nie żywi żadnych do niego uczuć. Absolutnie żadnych - czy to pozytywnych, czy negatywnych. W lewym oku, które przypominało brązową studnię, bezdenną i głęboką, pełną wiedzy zebranej przez dziesiątki lat, błyskały zielone, jasne cętki, nadając tęczówce żywszego koloru. Zanim odpowiedział, wypuścił z ust haust dymu, chociaż nie było widać, kiedy wyciągnął jakąkolwiek fajkę - czujne oko młodego rycerza wychwyciło lekki obłok dobywający się z szerokiego rękawa.

- Po pierwsze - zaczął wolno, kładąc nacisk na każde słowo, jakby celowo przedłużając i próbując zniecierpliwić rozmówcę - Nie my werbujemy. Ja werbuję. Ja i tylko ja, werbuję napalonych młodków, biednych i chciwych, oraz innych tam łachmytów - zdawał się nie przejmować, że czterej pozostali mężczyźni oburzyli się, gderając coś pod nosami i rzucając gniewne spojrzenia. Robert zdążył zobaczyć, co mają przy sobie, gdy siadał - raczej nie byli czempionami okolicznego rycerstwa. Mieli jakieś skórzane elementy ekwipunku, trochę błyskającej gdzieniegdzie stali i po nożu przy każdym pasie.

- Kultura nakazuje, by się przedstawiać. Nie ważne, czyż to świń, czyż to król. Zwą mnie tutaj Atalantem, chociaż wielu woli zwać mnie Kosookim. Werbuję dzisiaj, tak jak robię to często, bo i ku czemu werbować jest. Mam zadanie. Proste. Nie zadanie proste, a po prostu proste jest to, że mam zadanie. Oczywiste - dodał na sam koniec, jakby w zadumie samego siebie upewniając, czy wszystko, co powiedział, jest prawdziwe. Uśmiechnął się lekko, nie odrywając wzroku od oczu młodego rycerza - Na łachmytę nie wyglądasz. Na biednego raczej też nie. Z twarzy napalenia też nie widzę. Ciekaw więc jestem, czemu do pracy tak się garniesz. Niewygodne łoże w zamku? Tak czy inaczej, przychodzą do mnie często i przychodzić będą nadal, bo człowiek to lud chciwy. Niemniej, chociaż nie obchodzi mnie Twój los, to wydajesz się być kimś odpowiednim. Machać mieczem umiesz. Na głupiego nie wyglądasz, więc i Tobie powiem, co i tym tutaj - pierwszy raz odkąd nadszedł Robert, Atalant spojrzał na tych, którzy wcześniej już tutaj siedzieli. Nie byli zbyt zadowoleni, ale raczej nie zanosiło się na to, że stąd pójdą. Widocznie obietnica kapelusznika była zbyt dobra, by ją odrzucić, nawet po obelgach i widocznej wzgardzie.

- Nie ważne od kogo, ale dostałem wyrażoną potrzebę o tym, że trzeba coś zrobić z pewnym miejscem. Z pewnymi ludźmi. No, prawie ludźmi. Mam już zebranych kilku, Was to już kolejnych pięciu. Trzeba udać się do wioski za miastem, zwanej chwytliwo Kunicami, pozbyć się grupy o złych zamiarach. O złych twarzach i o złych sercach, którzy dużo krzywd wyrządzili. Zadanie to trudne, krwi będzie dużo, ale i bitwa zapewne będzie malownicza. Jeśli Ci to pasuje, to z jutra zapewne dalej zostaniesz przekierowany - zmarszczył czarne brwi, wpatrując się w rozmówcę. Dziwny to był mężczyzna. Dziwny tryb prowadził rozmowy, a i w ogóle jakoś Robert dziwnie się czuł. Jakby kolejna klątwa gdzieś kroczyła za nim, jak cień. Mimo to, czuł pewną ufność. Może czary? Może obietnica zarobku.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

86
Robert zauważył, że mężczyzna w kapeluszu od razu go zauważył, zanim się jeszcze odezwał. Jego wzrok był dziwny, blondyn czuł niechęć bijącą z tego spojrzenia pomimo braku jakiejkolwiek mimiki. Od samego początku wydał się niecodziennym zjawiskiem. Po chwili Robert siedział już przy jego stole oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Doczekał się, ale zanim starzec zaczął mówić wypuścił z ust sporo dymu. Nie palił fajki toteż dziwnym to było zjawiskiem. Czujne oko chłopaka spostrzegło jak część dymu wyleciało jednym z długich rękawów kapelusznika. Młody von Gradeon był nieco zbity z tropu. Nie miał pojęcia, co się właśnie stało. Magia to jakaś czy co? W swoim życiu nie miał zbyt wiele styczności z tą siłą, a jak już miał to nie wspomina jej zbyt dobrze. Przeklęty elfi szaman.

Starzec zaczął mówić. Dopiero teraz Robert zauważył, że wcześniej użył liczby mnogiej, a tak na prawdę miał od początku na myśli kapelusznika. Najwidoczniej nie wyzbył się do końca wojskowego sposobu mówienia, co faktycznie mogło wyglądać dziwnie wśród cywili. Zauważył, że werbujący mężczyzna bardzo pogardliwie odnosi się do osób, które nakłania do zadania. Wyglądało to jakby robił to pod przymusem. Ktoś mu kazał? Może wie, że to jest tak niebezpieczne, że szkoda młodych żyć na takie pomarnowanie? A może po prostu to kawał chama? Robert za pewne nigdy się nie dowie. Młody szlachcic miał chwilę czasu by przyjrzeć się pozostałym osobnikom znajdującym się przy stole. Zwykłe obdartusy, których po karczmach pełno. Pospolite bandyckie, chamskie gęby. Nikt warty jakiejkolwiek większej uwagi.

Kapelusznik ciągnął dalej swój wywód. Zaczął od zgryźliwej i bardzo celnej uwagi na temat tego, że Robert przysiadając się nie raczył się przedstawić. Po chwili całkowicie zaplątał się w swoim wywodzie i przez moment sprawiał wrażenie człowieka, który jest w początkowej fazie słabnięcia na umyśle. Dał jednak rade kontynuować swoją wypowiedź. Robert słuchał uważnie. Słowa o jego braku kultury mocno go zdenerwowały, jednak starał się tego po sobie nie pokazywać. Cios, po którym nie widać skutków nic nie znaczy. Tak zawsze go uczono.
-Jestem Robert von Gradeon, herbu biały jastrząb.- Powiedział chłodno, gdy starzec skończył mówić. Ktoś bardziej spostrzegawczy i zorientowany w rodach szlacheckich bez problemu odgadłby jego pochodzenia bez pytania. Posiadał znane nazwisko, a wieść szybko się niesie. Całkiem możliwe, że ludzie po karczmach już gadali, co stało się z jego rodziną i dziedzictwem. Liczył, jednak, że nie będzie nikt go w związku z tym nagabywał. Ciągle był w żałobie, ręka go świerzbiła to i komuś mogłaby się krzywda stać.

-Powodów mojego zainteresowania nie zamierzam zdradzać, bo i dla was są nie istotne. Ważne, że jestem gotów udać się na tą wyprawę. Krwi się nie boję. Powiedz tylko Kosooki, kim są ci źli? Skoro to nie są do końca ludzie... To, kto? Nieumarli? Czy inne demony? A może ci kultyści, o których prawił karczmarz? Mów starcze- Skończył władczym tonem. Ciężko mu było mówić do kogoś i nie starać się pokazać swojej wyższości. Kapelusznik był dziwnym człowiekiem. Wypowiadał się w nietypowy sposób. Robert był prawie pewien, że nie jest to nikt szlachetnie urodzony jak on. Młody szlachcic czuł się przy nim nieswojo, nie byłby wielce zdziwiony, gdyby parał się jakąś magią. To wszystko i tak jest nieważne. Krążące w żyłach wino nakazywało znaleźć sobie zajęcie. Byle takie, które pozwoli zapomnieć.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

87
Szczerząc zęby znad czarnej brody, kapelusznik zaśmiał się dziwnie, gardłowo, jakby kaszląc powolnie i bez większego trudu - Witaj Robercie von Gradeonie, herbu biały jastrząb. Odpowiedź już mam, co Cię tu przywiało. Dobrze, gniewne serce, póki umysł trzeźwy, doda Ci skrzydeł - zakomenderował, skupiając się tylko i wyłącznie na Robercie. Widocznie on sam jeden był dużo ważniejszy w rozmowie niż czterech pozostałych kompanów. Równie dobrze mogli być rzemieślnikami, pracującymi gdzieś w Dolnym Mieście, bandytami, szukającymi łatwego zarobku, czy nawet kto ich tam wie. Niemniej, nie wyglądali na zadowolonych, chociaż nie odzywali się nic na tyle głośno, by można ich było usłyszeć pomiędzy wymianą zdań Atalanta, a Roberta.

- Ha! Dobrze, dobrze. Podobasz mi się, Robercie von Gradeonie. Coś czuję, że nie będzie to ostatni raz, jak spotkamy się przy tym stole. Tak samo, jak i dla Ciebie, tak jak i dla reszty tutaj, mam wieść jedną - tutaj roztoczył dłonią gest nad blatem, zataczając nią okrąg, aby podkreślić, że ma na myśli wszystkich siedzących wraz z Wami, nie tylko Ciebie. Może nie chciał aż tak bardzo ich do siebie zrażać. Kto wie tych, co magią się parają? Dziwnym ruchem schował całą rękę w szeroki rękaw, wyjmując następnie dłoń, w której długa, biała fajka dymiła się tylko delikatnie. Przyłożył ją do ust i z uśmiechem pyknął. Dym rozchodzący się nad całą drużyną był dziwnego, trochę mdłego smaku. Przypominał woń świeżego lasu, orzechów i czegoś słodkiego. Zbyt słodkiego, by dało się to palić bez zwracania zawartości na podłogę.

- Dostaniecie po 50 gryfów w momencie, gdy podpiszecie umowę. Jeśli się nie zgadzacie, idźcie czym prędzej. Jeśli zgadzacie się i ją złamiecie, to Was odnajdziemy. Jeśli zadanie zostanie wykonane, a Wy przeżyjecie, dostaniecie kolejne 200 gryfów, co łącznie daje 250 gryfów, zakładając, że nic Wam się nie przytrafi. Zadanie jak mówiłem nie proste. Będziecie bić Dzieci Nocy, stwory które wylęgły się między ludźmi i lasami, a które niektórzy nazywają Diabelstwami, wilkołakami, wampirami, nieumarłymi, czarownikami i po prostu kultystami czy heretykami. My skupimy się na nich poza miastem, bo niedługo ma się odbyć małe zgromadzenie nieopodal stolicy. W murach miejskich trudniej walczyć, bo wroga nie widać, a tym akurat zajmuje się Septim Menethil, zwany Młotem Bożym. Ja wolę zadania, które są pewniejsze. Gdy cel jest bardziej widoczny, namacalny. Zamiast kultystów wolę bić w wiedźmę. Zamiast w tajemnicze morderstwa, wolę bić w wiejskie rzezie, gdzie trop do jaskini prowadzi - pyknął parę razy, po czym poszperał gdzieś w skórzanej torbie, która obok niego leżała i wyjął pięć zwiniętych zwojów i po prostu pióro - bez żadnego kałamarza czy czegokolwiek pomocnego do pisania. Koniec pióra był czerwony - Pamiętajcie, że jeśli się podpiszecie, to nie ma odwrotu. Jak Was stracę, to dużo nie stracę. Są inni, już gotowi - pokiwał głową w zamyśleniu, a co również Robert zoczył, Atalant w końcu oderwał od niego wzrok, a także od czterech pozostałych, z uwagą i spokojem obserwując coś, bądź kogoś przy wejściu do Karczmy.

[...] Ja Atalant wzywam do podpisania umowy o zlecenie. Misja, której treść została przedstawiona tuż przed podaniem zwoju, podchodzi pod protektorat Królestwa Keronu. Złamanie umowy po jej podpisaniu karane jest jako zdrada Króla Aidana. Tu podpisz -
Tak mniej więcej przedstawiała się umowa, na prawie pustej kartce. Miejsce na podpis było wystarczająco widoczne.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

88
Robert siedział i uważnie słuchał słów dziwnego staruszka. Widać było, że Atalant na tyle był zorientowany, że dobrze wiedział, co stało się z rodziną młodego szlachcica. Znacznie ułatwiało to sprawę. Koniec bezsensownych pytań o powody zainteresowania zleceniem, pytania o pochodzenie czy o rodzinę. Nic. Cisza. Von Gradeon nie chciał nawet o tym myśleć a co dopiero się na ten temat wypowiadać. Kosooki widocznie zainteresował się Robertem całkowicie ignorując resztę siedzących przy stole mężczyzn. Robert także nie zwracał na nich większej uwagi. Zwykłe rzezimieszki. Kogo obchodzi ich los?

Starzec zaczął zwracać się teraz do wszystkich zgromadzonych ochotników. Wyciągnął z rękawa fajkę i zaczął ją popalać. Śmierdziała. Robert nigdy nie rozumiał ludzi, którzy palą takie świństwa. Wyraźnie skrzywił się z obrzydzeniem, gdy kapelusznik zaczął puszczać dym w jego stronę. Pokręcił jeszcze z politowaniem głową i dalej słuchał wypowiedzi starca. Najchętniej zawinąłby się stąd, ale musiał wysłuchać do końca. Liczył, że zdoła wytrzymać ten mdławy odór bez późniejszych wymiotów. Starzec w końcu przeszedł do konkretów. Na początek 50 gryfów a jak wszystko dobrze pójdzie i się przeżyję całą wyprawę to dorzucą kolejne 200. Całkiem sporo zważywszy na to, że zaliczka, której Atalant udzielał stanowiła połowę całej gotowizny, jaką posiadał przy sobie rycerz. Wyjaśnienie celu akcji było zdecydowanie mniej konkretne. Robert zrozumiał tylko tyle, że będą bić jakieś leśne potwory, które najpewniej ktoś kompetentny im wskaże. Młody szlachcic nigdy nie walczył z takimi poczwarami, liczył, że nie będzie musiał sam decydować czy coś jest potworem czy tylko paskudną wiejską babą, bo mógłby się pomylić. Paskudne wiejskie baby potrafią wyglądać niczym najgroźniejsze bestie. Robert wyłapał jeszcze informację o spotkaniu organizowanym nieopodal stolicy. Tak ostatnio zajęty był swoimi sprawami, że niewiele wie co dzieje się wokół. Ciekawy był, co to za spotkanie. Może dane będzie mu się tego dowiedzieć, a może zginie zabity przez paskudną wiejską babę. Cholera wie.


Atalant skończył mówić i wyciągnął ze skórzanej torby kilka zwojów i pióro. Nie dał im za to żadnego kałamarzu. No i niby jak mają się podpisać? Robert chwycił jeden zwój i rozłożył go sobie, by wszystko dobrze przeczytać. Nie było tam praktycznie żadnych konkretów, jedynie groźba na wypadek złamania umowy. Jasnowłosy złapał na pióro chcąc się podpisać. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie wie jak skoro nie ma żadnego płynu, który mógłby nanieść na zwój. Cholera, by go. Jak nic to jakieś magiczne pióro, co nie wymaga inkaustu. Młodzieniec spróbował wykonać swój podpis przejeżdżając końcówką pióra po zwoju.
-Masz mój miecz.- Powiedział spokojnym tonem. Skończywszy podniósł wzrok z powrotem na starca. Zauważył, że ktoś przykuł jego uwagę. Osoba, która dopiero weszła do karczmy. Czyżby to był ktoś znany? A może faktyczny zleceniodawca? Robert postanowił przyjrzeć mu się bliżej, gdy tylko będzie ku temu okazja.

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

89
Podpisy na papierze złożono, chociaż były prawie, że niewidoczne - pióro zostawiało tylko delikatny, blady ślad. Robert złożył niekoniecznie długi podpis, zaś jeden z jego sąsiadów wykonał chyba całą opowieść swego życia na zwoju. Pisał, czyim jest synem, że jest z wykształcenia murarzem, a obecnie zajmuje się najemnictwem. Zajęło mu to dłużej, niż zapewne wymyślenie tego wszystkiego. Gdy każdy skończył, Atalant uśmiechnął się, zgarniając dokumenty, tuż po tym, gdy oderwał wzrok od wejścia. Robert, idąc za jego przykładem dojrzał dwóch nadciągających rycerzy. A przynajmniej jednego rycerza, bo drugi przypominał wojownika. Różnica może mała, ale takie określenia do nich pasowały. Pierwszy, rycerz, siwy już, chociaż nie wyglądający na takiego starego, miał niezbyt przystojną twarz, o dużych, brązowych oczach, a jego siwizna i broda jakby okalały jego twarz okręgiem, bo wąsów nie miał żadnych. Co innego krzaczaste brwi. Rycerzem można go było nazwać widząc stalową zbroję, z narzuconym z przodu niebieskim tabardem z herbem symbolizującym dziwny kształt, przypominający dwie litery T, złączone na górze swoimi krańcami, z kropką po środku, między głównymi "trzonami" tych liter. Tuż obok, niższy znacznie i przysadzisty, wyglądający na krasnoluda, chociaż wyższego, niż Ci zazwyczaj są, przypominał owego "wojownika". Rude kosmyki, gęsto splecione w irokeza, który z tyłu przechodził w długą kitę, ogolone boki głowy, broda pełna warkoczy przyozdabianych złotymi pierścieniami, oraz kolczuga, wymieszana z czarnym pancerzem skórzanym. Obaj uzbrojeni - rycerz miecz przy pasie, a wojownik miecz na plecach.

- Cieszę się, Robercie. Ci panowie zajmą się Wami dalej - rzucił Atalant, po czym uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy wstał, by powitać nadchodzących - Witajcie, łachmyci. Mamy kilka nowych dusz do ochrzczenia w ogniu naszej wojny - to powiedziawszy, po prostu minął stół i ruszył ku wyjściu. Na szczęście owi dwaj mężczyźni, wydali się już z początku bardziej ciepli i mili, niż kapelusznik.

- Witamy pod banderą najgorszego z sług Króla. Jestem Tom, nazywany Niebieskim Rycerzem - ukłonił się lekko całej piątce, po czym każdemu podał dłoń, a w jego ślad poszedł prawdopodobny wyrośnięty krasnolud - Jam jest Sorin Markov z Dolnej Ścieżki - to powiedziawszy, rudzielec zarzucił warkoczem i nie witając się z nikim, usadowił ciężko na ławce, na której chwilę wcześniej pod ścianą siedział Atalant, a obok niego i Tom. Sorin wydarł się głośno - Piwa, Gorginie! Tyle, co zwykle! Albo nie, wincyj! - zaśmiał się gardłowo i uderzył pięściami o stół. Gdyby coś na nim było, zapewne by się podniosło i spadło na podłogę.

Tom, który usiadł na przeciwko Roberta uśmiechnął się do niego, szukając jego spojrzenia - Atalant wydał Ci się pewnie starym chamem. I dokładnie taki jest. Dobrze lepiej go mieć po swojej stronie, bo człek to znaczny, chociaż nie lubujący się w sławie. Jako rycerz, jak widać po Twym herbie, na pewno nie jeden miecz już wyszczerbiłeś - tutaj jego czarne oczy spotkały się z Twoimi barwami, z Twoim symbolem, co wykrzywiło lekko jego twarz, jakby zjadł coś niedobrego, albo powąchał któryś z zaułków Dolnego Miasta - Wybacz, nie zauważyłem wcześniej. Chociaż słowa mało mogą znaczyć, to składam Ci największe kondolencje. Oby ten, kto to zrobił, zapłacił głową. Powiedz mi jednak, czy walczyłeś już kiedyś ze stworami, które zapewne przedstawił Ci Atalant? Ze mną nie musisz się stresować, bo jutro wezmę Cię pod opiekę, gdy ruszymy do obozu. No, opowiadaj, bom ciekaw, a i znudzony jestem po kilku dniach polowań po zagajnikach - oparł się łokciami o stół, będąc drugą osobą po Atalancie, która całkowicie zignorowała czterech pozostałych. Miał mądre oczy, ale zupełnie inne, niż te Atalanta. Kiedy kapelusznik wydawał się mówić Pucuj buty, pasterzu świń, to rycerz powiedziałby raczej Chodź, napij się ze mną. A krasnolud?

- Świńskie ryje z Was, ale może bitne. Ktokolwiek z Was machał kiedyś nożem gdzie indziej, niż przy swoim kutasie, albo w stodole? No, co tak niemrawo? No kurwa, panowie. Toć to nie przystoi. No co tak siedzicie cicho jak te tępe pizdy? Znaczy te. Tępe chuje. Przepraszam wielce - głośno przemawiał krasnolud, a jego oczy mówiły to, co i jego usta. Wydawał się być bardzo krasnoludem. Wesołym, ale i gromkim w obelgach. Szczerość była jego mocną stroną, a parsknięcie Toma sugerowało, że nie był to pierwszy raz, gdy ten się tak wydziera. Chociaż nad tym nie panował, Roberta również jakoś to odstresowało. Nie rozweseliło, na pewno, ale poczuł się trochę lepiej. Nawet tych czterech, chociaż chwilowo zaskoczonych, również się rozchmurzyło i zaczęło intensywnie rozmawiać. Nie na tyle głośno jednak, by móc zagłuszyć odpowiedź Roberta.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Karczma "Pod sierpem i młotem"

90
Robert z trudem, ale wykonał swój podpis. Brak kałamarzu skutkowało tym, że był ledwie widoczny. Niewiele go to obchodziło, to tylko papier, który niewiele znaczył o ile nie zamierzał się wycofać, a nie zamierzał. Młody szlachcic kątem oka zauważył jak pozostali mężczyźni siedzący przy stole wykonywali swoje podpisy. Był zdziwiony, że w ogóle potrafią się podpisać. Jeden z nich pisał historię swojego życia. Tylko, po co? Jakieś kłamstwa zapewne. Wyglądali na leśnych zbójów a nie rycerzy. Zdecydowanie nie budzili szacunku ani sympatii Roberta. O ile tylko mógł nie zwracał na nich żadnej uwagi.

Młody von Gradeon po chwili zauważył, co, a raczej, kto był powodem odwrócenie wzroku przez starca. W kierunku ich stolika zmierzał siwy rycerz z krzaczastymi brwiami. Nosił barwy swojego rodu widoczne dla każdego. Robert nie mógł sobie przypomnieć, z jakiego domu pochodzi. Musiał to być jakiś mniej znaczny skoro nie pamiętał. Zaraz za rycerzem kroczył rudy krasnolud. Irokez na głowie, pierścionki w brodzie. Nawet jak na krasnoluda wyglądał nietypowo. Do tego wydawał się jakiś wyższy niż ci, których widywał na archipelagu. Oboje mieli przy sobie miecze. Za pewne towarzysze jego nowej kompanii.

-Bywaj- Rzucił chłodno w kierunku opuszczającego go Atalanta. Tak prawił o kulturze, a nawet się nie pożegnał. Heh. Młody szlachcic wstał, gdy dwójka przybyszów zaczęła się przedstawiać. Odwzajemnił ukłon Niebieskiego Rycerza i podał mu dłoń. Pierwsza osoba w dniu dzisiejszym, która budzi jego jakikolwiek szacunek. Na krasnoluda tylko spojrzał. Nie był osobą co, do której należało by wykonać choćby dygnięcie.
-Witajcie, jestem Robert von Gradeon- Powiedział spokojnym, ale chłodnym tonem, po czym usiadł na swoim krześle. No to powitanie mieli za sobą. Tom zasiadł na miejscu na przeciwko jasnowłosego. Wyraźnie szukał jego wzroku, by po chwili zacząć rozmowę.
-Atalant wydał mi się osobą... nietypową, ale godną szacunku- Skłamał wyraźnie, próbując ukryć swoje prawdziwe myśli skrzywił się nieco na twarzy, co by baaardzo dużej dawce dobrej woli można by uznać za delikatny uśmiech. Robert jest wśród nowych ludzi. Wychowany na szlacheckim dworze wiedział, że nawet niechęci do kogoś nie powinien okazywać. Umiejętne skrywanie swoich prawdziwych myśli może doprowadzić do wspaniałych rezultatów. W rzeczywistości zgadzał się z Tomem, Kosooki wydał mu się dziwnym starym zgredem.

Tom jakby dopiero po chwili skojarzył nazwisko Roberta i jego barwy. Herb wyryty na medalionie był bardzo charakterystyczny.
-Widzę, że wieści rozeszły się bardzo szybko.- Burknął i głęboko westchnął. Ciągle czuł gorycz i zał. -Twoje słowa nic nie mogą zmienić Tomie, aczkolwiek przyjmuję kondolencje i dziękuje za wsparcie. Stanie się jak mówisz, nie spocznę dopóki ostrze zemsty nie przebije winnego. - Robert zacisnął swoje pięści z całych sił.

-Karczmarzu, piwa!- Krzyknął do oberżysty. Czuł, że znowu jego myśli schodzą na zły tor. Pora je stłumić. Wino już wypił, to może teraz złocistego napoju by skosztował.
Robert po chwili ponownie skierował swoje oblicze w stronę Toma -Wybacz mi moją ignorancję, ale, z jakiego rodu pochodzisz? Nie mogę przypomnieć sobie twojego herbu a i nie przedstawiłeś się w pełni. - Młody szlachcic chciał mieć jasność, z kim rozmawia. Pochodzenie rozmówcy mogłoby mu dużo powiedzieć. -Co do stworów to nie potykałem się z niczym podobnym, ale nie stresuję się. Daruj, ale inne uczucia zajmują mą głowę. Za opiekę dziękuję, ale nie sądzę żeby była mi potrzebna. - Robert spojrzał na pozostałych siedzących przy stole mężczyznach - Są osoby, którym się bardziej przyda. - Te łachmyty pewnie nie przetrwają potyczki. Robert powodowany własną dumą, nie zamierzał oddawać się pod czyjąkolwiek opiekę na polu bitwy. Nie ważne, czy będzie walczył z człowiekiem czy demonem. Lepiej niech nikt mu nie wchodzi pod nogi, bo jego gniewne serce może wyrządzić mu wiele złego.

Młody szlachcic czuł, że rozmowa z Tomem wydaję się zupełnie inna niż z Atalantem. Brać rycerska zawsze trzyma się razem. W końcu mógł porozmawiać z kimś na równym poziomie. Ciężko było powiedzieć, że krasnolud trzyma poziom Roberta. On chyba prędzej dogadałby się z pozostałymi mężczyznami. Wszędzie robił wiele hałasu, ale na swój sposób był zabawny. Robert nawet się prawie uśmiechnął. Najważniejsze, że miał przed sobą pełny kufel piwa.

Wróć do „Saran Dun”