Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

31
Gilles wzruszył jedynie ramionami. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez swoje pytania, zbytnią wścibskość, napyta sobie biedy. To było ryzyko, albo się uda, albo nie, w choć w tym wypadku trafił na szczęście na tyle wyrozumiałego pracodawcę, który nie dość, że odpowiedział na pytania, to jeszcze nie odebrał tego jakoś bardziej źle. Gilles odebrał nawet słowa rozmówcy jako radę, choć nie trzeba mu było tego mówić, zadawane pytania i wścibskość jeszcze nikomu nie pomogły.
Najemnik dokładnie zapamiętał drogę do miejsca zbiórki, tak na wszelki wypadek. Wnętrze budynku nie było jakoś specjalnie zachęcające, nie wyglądało na bazę operacyjną żądnych zemsty ludzi, lecz najwidoczniej budynek było jedynie tymczasowy i niewiadomym było, czy ktokolwiek mieszkał tu nawet na co dzień. Na szczęście cała ekipa siedziała już na piętrze, szykując się do bitwy, co było widać nie tylko po ich zajęciach, ale również twarzach. Gilles zrobił pokerową twarz, tak, aby zachować neutralne pierwsze wrażenie. Nie chciał udawać cwaniaczka czy twardziela, ale również nie chciał się spoufalać uśmiechając się głupkowato czy udając grzecznego chłoptasia. Dokładnie przyjrzał się wszystkim zebranym, oceniając ich ekwipunek i obecny stan, zdając sobie sprawę, że również był właśnie oceniany.
- Gilles - odpowiedział krótko, kiedy został zapytany o imię, lekko kiwnąwszy głową w stronę ludzi, których imion i tak nie zapamięta.
Najemnik dokładnie słuchał wyjaśnień, przyglądał się punktom wskazanym na mapie i spróbował wyobrazić sobie w głowie ewentualny przebieg całej akcji, co z jednej strony nie było trudne, ale z drugiej wynik był absolutnie nie do przewidzenia. Gilles uśmiechnął się chciwie do mężczyzny, który uważał, że pieniądze nie są mu potrzebny. Było tak jak Garter mówi, Najemnik chętnie przyjmie każdą ilość monet i nie obchodziło go w tej chwili, że najpewniej został uznany za chciwa hienę. No cóż, on był chciwą hieną, ale lojalną i z zasady. Resztę powinno obchodzić jedynie tyle, że właśnie kupili życie Gillesa i potrzebują go, nawet jeżeli ten ma nieco inne powody do walki niż oni.
Również spojrzał po reszcie, sam nie miał już żadnych pytań, wszystko było wiadomo, pozostawało jedynie czekać do rozpoczęcia akcji. Przecząco pokiwał głową pracodawcy i skupił się na ewentualnych słowach innych.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

32
//Podkład

Robota, jak to robota, przeważnie wykonywało się ją, by zdobyć pieniądze. Pieniądze z kolei były potrzebne, by móc jakoś przeżyć w tym przepełnionym syfem świecie. Oczywista oczywistość. Horthyego zawsze zastanawiało, jak interesy wszelakie mogły się kręcić, zanim wymyślono pieniądze, a taki czas z pewnością kiedyś był. Wiedział to, chociaż nie uczył się historii ani niczego podobnego; ledwo potrafił pisać i liczyć, co mu wystarczało aż nadto. Dlatego też pozostawały jedynie gdybania, zadawanie sobie pytań, nierzadko retorycznych i próby samodzielnego rozgryzienia problemu. Czasami okazywało się to niezgorszą zabawą, zapychaczem czasu czy też metodą rozrywki. Marynarz był inteligentnym, choć nieuczonym człowiekiem. Jego umysł, choć stępiony już niezliczonymi przejściami życiowymi, wypitym morzem alkoholu, setkami otrzymanych ciosów i wieloma latami egzystencji, wciąż pracował szybko i sprawnie. Nie dało się inaczej. Chociaż rzadko kiedy zagrzewał gdziekolwiek miejsce i nie siedział nad toną papierów ubabrany w atramencie, jego zajęcie było też zgoła umysłowe. Zawód żołnierza, najemnika, ochroniarza wbrew pozorom, twierdzeniom ludzi ograniczonych i powszechnym stereotypom nie wymuszał wyłączenia mózgu i ograniczeniu się tylko i wyłącznie do pracy ciałem. Takie stereotypy tworzyli ludzie, którzy chcieli narobić zamieszania i bardzo szybko ginęli w samym jego środku. A dlaczego ginęli? Pytanie retoryczne – bo nie myśleli. Motyw szerokiego w barach, tępawego dryblasa z wygolonym łbem utarł się już w kręgach prostych ludzi, i im podobnych nie było problemem spotkać – miejsce jednego, który dokonał żywota, zajmowało dwóch innych, jeden kretyn i drugi młody naiwniak, szukający taniego zarobku. Zresztą to i tak była to tylko jedna kategoria, a marynarz nie wsadzał wszystkich do jednego worka i tym samym nie podążał za utartymi schematami. Byli też tacy, którzy wyróżniali się umiejętnościami, intelektem albo zwyczajnie niejedno już zdążyli zobaczyć – i, co najistotniejsze, przeżyć, by móc wyciągnąć z tego wnioski.
A co to była za robota, którą teraz wykonywał? Ani zarobku, ani żadnych wymiernych korzyści, a ryzyko wręcz gargantuiczne – ledwo nawiał straży, po czym znowu prawie się wkopał i dalej mógł zostać rozpoznany. I w imię czego to wszystko? Jakiejś anonimowej kobiety, która nie odezwała się do niego ani słowem i uciekła przy pierwszej nadarzającej się okazji. Kłóciło się to i z jego doświadczeniami, i z charakterem. Nie mógł pozbyć się tych myśli, chociaż przerabiał to już wcześniej, i kontynuując śledzenie oddziału coś, co pewnie miało być podświadomym głosem rozsądku cały czas powtarzało mu swoje. Jednostajne podążanie uliczką znużyło go; jedyne, co do niego docierało to był stukot kroków i grzechot własnego pancerza i obijającej się o niego broni.
Nagle stukot zamarł, a zamiast tego dobiegać zaczęły odgłosy rozmowy. Słysząc to Horthy przyczaił się. Nie zdołał usłyszeć wiele; rozmowa była raczej zdawkowa. Do tego nie widział rozmówcy strażnika. Pozostawało czekać na rozwój sprawy, co też zrobił.

Oczekiwanie nie trwało długo, tak jak przeczuwał. Strażnicy ruszyli dalej przed siebie, więc nie pozostawało nic, jak tylko ruszyć za nimi, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak daleko. Jednakże, przeszedł jakieś kilkanaście kroków, gdy w końcu ujrzał tajemniczego rozmówcę – a z nim nie kogo innego, jak tylko sprawczynię całego zamieszania. Jeden rzut oka na typa wystarczył, by sprawa, czy może na razie jej część, wyjaśniła się. Jego wygląd mówił o nim tak, jakby na plecach miał wypisane wielkimi literami słowo – Uratai, barbarzyńca, Thirongardczyk. Admirał nie wiedział o nich wiele, zaledwie tyle, że istnieją i czym się z grubsza charakteryzują, bo na swojej drodze nie spotkał ich wielu, a praktycznie z żadnym nie przyszło mu rozmawiać. Wszystko było już jasne – kobieta pochodziła z tegoż ludu, co wyjaśniało towarzystwo tegoż olbrzyma oraz niemożność, czy też niechęć do jakiegokolwiek porozumienia. Uratai. Barbarzyńcy. Zapewne była sądzona za zabójstwa albo inne kradzieże, chociaż miły wygląd temu przeczył. Horthy zasugerował się jej pięknem i domniemaną przez niego niewinnością i narobił przez to zamieszania. Sugerując się, nie mając pewności.
- Ja pierdolę – mruknął. Ładnie się załatwił. Uratowana bała się go i zapewne już nawet o nim nie pamiętała, więc zrobił to wszystko na próżno i nie mógł liczyć nawet na tak bezużyteczny banał, jak podziękowania. Zaczynał już powoli tracić cierpliwość – przede wszystkim do siebie i swojej litości. Tak to jest, jak się robi coś bez zastanowienia.
Trzeba było kontynuować tę farsę, kontynuować i w końcu doprowadzić ją do jakiegoś końca. Kto wie, co może się zdarzyć. A cokolwiek się zdarzy, zawsze potrafił uszczknąć coś dla siebie. Ruszył śladem tej dwójki, która niedługo później wyszła na jedną z większych ulic. Nie wydawało się to racjonalne, ale, o dziwo, nie przyciągali większej uwagi. Tłumy, jak zawsze, przetaczały się po ulicach, toteż wmieszając się weń Horthy mógł śledzić cele z bliższej niż dotychczas odległości. Zastanawiające było to, że kobieta szła z tym wielkoludem niejako dobrowolnie i bez większego sprzeciwu. No proszę.
Na swojej drodze napotkali jakiegoś anonimowego osobnika. Z tego, co mówił, wydawał się kolejnym najemnikiem szukająćym łatwego zarobku. Marynarz uśmiechnął się cynicznie i wskutek swoich wcześniejszych rozważań pomyślał, do jakiej kategorii należy ów. Został całkowicie zignorowany przez zapytanych, ale, jak udało się zaobserwować zatrzymawszy się chwilę, zagadał doń jakiś inny, nierzucający się do tej pory w oczy człowiek. Miklos nie miał czasu, by słuchać, ale czarno ubrany oferował jakąś pracę, wskazawszy na odchodzących. Nie należało się długo domyślać. Uratajowie nadepnęli komuś na odcisk, czemu nie należało się specjalnie dziwić. Cholera wie, co zbroili, i co dopiero uratowana młódka miała z tym wspólnego. A zatem, należało się dowiedzieć. Co innego było do roboty, poza tym, jak się już zaczęło...
Nie mógł śledzić zarówno północnych, jak i najemników, ale starał się ustawić tak, by mieć oko na obie grupki i wiedzieć, dokąd mniej więcej się udawać. Gdy zaczął tracić ich z oczu, podążył za tymi pierwszymi.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

33
Alicia:

Uratai zamilkli i popatrzyli po sobie skonsternowali, jakby kompletnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Dzieci pytająco patrzył na matkę, która ich przed chwilą przedstawiła, a gdy ta - po lekkim westchnieniu - kiwnęła głową, dzieci przedstawiły się tym razem same.
- Amalis.
- Hordeg...
- dodał niechętnie chłopiec, tęsknie patrząc na miecz, od którego go oderwano.
- Nie martwcie się, dzieci - Niezapominajka miała wypadek i nic nie pamięta - uspokoiła je, po czym, otarłszy pot z czoła, zwróciła się już do samej Alicii szorstkim tonem, wyraźnie rozczarowana. - Skoro nie chcesz mi pomóc, to posiedź tu z nimi.
Ruszyła do studni, by samodzielnie nanosić koniom wody, o którą przed chwilą prosiła Alicię.
- Ćwiczę i będę ćwiczyć - odpowiedział w końcu na zadane pytanie, wywijając się od dalszej konwersacji, gdy tylko jego matka oddaliła się na parę kroków.
- Co Ci się stało? - zapytała beztrosko mała Amalis. - Dlaczego nic nie pamiętasz?

Gilles:

Awanturnicy milczeli dłuższą chwilę, więc Garter klasnął w ręce i popatrzył na zebranych z błyskiem oku.
- Więc spotykamy się tu w nocy! Pamiętajcie - godzina po wieczornej mszy w Kaplicy Świtu Sakira. Tylko mi nie pić na odwagę!
Grupa rozeszła się i choć nic nie mówiono, to można było wyczuć narastające w nich podekscytowanie, które miało znaleźć ujście za kilka godzin. No właśnie - kilka długich godzin, które robiący się głodnym Gilles musiał gdzieś spędzić.

Miklos Horthy:

Najemnicy rozmawiali ze sobą przez kilka chwil, po czym w milczeniu się rozeszli. Jeden tylko został, jakby zastanawiając się, co teraz począć.
Uratai poprowadził uratowaną przez Admirała kobietę główną ulicą, by kawałek dalej skręcić do domu stojącego między dwoma warsztatami, z czego jeden służył - sądząc po jakości narzędzi i innych wyrobów na podwórzu - raczej domorosłym kowalom. Drewniany, piętrowy budynek nie był okazały, ale zwracał uwagę charakterystycznymi, uratajskimi ozdobami - malowanymi tarczami wiszącymi nad wejściem do domu, futrami zasłaniającymi okna o osobliwie zdobionych okiennicach.
Mężczyzna wprowadził kobietę do środka i zniknęli. Niepostrzeżenie zbliżenie się zdecydowanie wykraczało poza Miklosowe zdolności, ponieważ po podwórzu kręciło się kilka osób - jakaś kobieta, dzieci, kilku młodocianych rzemieślników. Wyglądało na to, że przygotowywali się do drogi - stało tam kilka wozów, a pod szopą stały konie zdecydowanie nie wyglądające na bojowe rumaki.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

34
Najemnik nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową i poczekał, aż wszyscy się rozejdą, aby samemu ruszyć w kierunku wyjścia. Stojąc w progu niespodziewanie się za brzuch i spojrzał w dół, jakby chcąc ujrzeć swój własny żołądek, który powoli daje się we znaki. Nic dziwnego, Gilles ostatni raz jadł spory czas temu, a przed akcją wymagane by było, aby uzupełnił siły. kto wie, być może spożyje teraz ostatni posiłek w swoim życiu? Niestety nie ma pieniędzy, aby wyprawić sobie królewską ucztę jak niektórzy, bogaci rycerze i najemnicy niepewni swego powrotu do domu, lecz lepiej umierać mając w brzuchu chociażby zmieloną pajdę chleba. Z drugiej jednak strony, lepiej, aby nie wydostała się ona na zewnątrz w przypadku oberwania prosto w żołądek...
Gilles wyszedł na zewnątrz, rozejrzał się i ruszył w losowym kierunku, bardzo dokładnie zapamiętując okolicę tak, aby w razie czego wrócić do bazy. Miał jednak inne zadanie poza próbą najedzenia się. Dobrze by było, aby dokładnie wiedział kiedy rozpoczyna się ta wieczorna msza. Wiadomo, wieczorem, ale wraz z zachodem słońca? Krążąc po mieście i szukając jakiejś taniej gospody, Gilles starał się zapamiętać również jak duże jest mniej więcej miasto i czy bez problemu byłby w stanie w godzinę dojść spod kaplicy do umówionego budynku, z którego mają zejść i zaatakować.
Od czasu do czasu wypytywał jakiegoś przechodnia o miejsce, gdzie można tanio zjeść i wypić kubeczek wody. Gilles nie miał zamiaru pić na odwagę, miał już ją w sobie, więc nie potrzebował dopalaczy. Żywił głęboką nadzieję, że reszta drużyny mimo chęci zemsty podejdzie do sprawy poważnie i nie urżnie się. I tak ich siły są mniejsze, a atak z zaskoczenia zawsze może nie wypalić. Się zobaczy.


// nie jestem pewien jak to wygląda z pieniędzmi, czy na misjach i krótkich wątkach również wymagane są prawdziwe, zarobione w trakcie gry, czy cennik potraw obowiązuje jedynie przy spotkaniach samych graczy, dlatego w razie, jakby mojej postaci nie było dane załatwić sobie jedzenia, najwyżej nie je //

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

35
Jasnowłosa skrzywiła się, widząc niezbyt miłą dla niej reakcję Eleny, matki dzieci. Wszak kobieta prosiła ją by ta zajęła się jej najmłodszymi pociechami, a nie nosiła wodę. Alicja nie rozumiała tu czegoś. Podświadomie zdążyła już polubić kobietę, która była dla niej miła. Chciała wyjaśnić nieporozumienie związane z niedopowiedzeniem czy niezrozumieniem, ale Elena poszła sama pod studnię. Alicja zaś została z rodzeństwem.
Chłopiec był nieprzychylny naszej bohaterce i nie chciał wejść z nią w rozmowę. A sama Alicja nie wiedziała jak za bardzo ma postępować z dziećmi. Dlatego też dała spokój małemu, który postanowił wybić wszystkie niewidzialne demony, które znajdowały się na podwórzu.
Nasza bohaterka postanowiła porozmawiać z Amalis. Dziewczynka była chętniejsza do rozmowy. Tyle że pytania zadane przez Amalis były niezręczne dla naszej jasnowłosej. Nie wiedziała jak m na nie odpowiedzieć. Po długiej chwili zastanowienia coś odrzekła:
- Dużo przeszłam, nie wiem dokładnie co się ze mną stało. O mało nie zostałam zabita - na samo wspomnienie scen rozgrywających się nie tak dawno na placu egzekucyjnym i całej ucieczki stamtąd Alicja miała gęsią skórkę. Mimowolnie zaczęła drzeć na myśl o tym.
Dlatego też czym prędzej chciała zmienić temat, więc zapytała Amalis:
- A wy skąd tutaj się wzięliście? Co tutaj robicie?

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

36
Gilles
Miasto było ogromne i tętniło życiem. Ulicami pełnymi rzemieślniczych warsztatów ciągnęli mniej i bardziej znaczący kupcy, bandy dzieciaków bawiły się przy domostwach i w błocie, ganiając za psami, walcząc kijami i płatając figle staruszkom. Gilles nijak nie był w stanie zapamiętać od razu całej topografii - zbyt oszałamiał go hałas, wrzawa, wszechobecny pęd i zgiełk.
Zapytany o drogę przechodzień bez mrugnięcia okiem wskazał drogę do najbliższej karczmy oraz do poszukiwanej przez Gillesa kaplicy. Okazało się, że były one całkiem blisko siebie - całkiem praktycznie, zważywszy, że Sakira najgorliwiej czcili mężczyźni, często tacy, którzy lubią też wypić. Najemnikowi to jednak nie robiło większej różnicy - i tak nie miał grosza przy duszy i musiałby chyba coś sprzedać, by się porządnie najeść. O ile on sam pewnie mógł się powstrzymywać, to jego koń wraz z upływającymi godzinami robił się coraz bardziej nerwowy i musiał być powstrzymywany, by nie chwycić za warzywa lub owoce na ulicznych straganach.

Wszyscy zebrali się na czas i wyglądało na to, że są w dobrym, trzeźwym stanie. Okazało się, że większość z nich była właśnie na mszy, po czym poszli jedynie po swe rzeczy i stawili się w umówionym miejscu. Najemnik zdążył już porządnie zgłodnieć, ale wraz z nadejściem wieczoru żołądek przestał burczeć, Gillesowi bowiem udzieliła się ekscytacja, lekki stres, nieco adrenaliny na myśl o zbliżającej się akcji. Stał więc w rynsztunku i był gotowy - tylko z koniem musiał coś zrobić.

Zgodnie omówionym wcześniej planem, udali się wszyscy do jednego z domów znajdujących się w sąsiedztwie celu. Wypełnione wojennymi pamiątkami i symbolami religijnymi domostwo należało do starego, pozbawionego jednej ręki i jednej nogi mężczyzny, jak się okazało - weterana kilku wojen i wojenek. Klnąc i złorzecząc wszelkim przybyszom, elfom, diabłom i Uratai jednakowo, udostępnił im cały budynek, a sam pilnował drzwi.
Strzelcy oddzielili się, by okrążyć podwórze i zająć się strażnikami, podczas gdy pozostali zebrali się w pomieszczeniu z oknem wychodzącym na podwórze Uratai, skąd zza szmat pełniących funkcję zasłon mogli obserwować akcję, gotowi do zejścia po przywiązanych do łóżka dwóch linach.

Alicia
Spoiler:
Zdawało się, że na Amalis nie zrobiło najmniejszego wrażenia wspomnienie o otarciu się o śmierć. Uparte, zawzięte szycie przerwała tylko na chwilę - by wierzchem ręki wytrzeć noc. Zajęcie szło jej niemrawo, bo gruba skóra z trudem dawała się przebić dużej, żelaznej igle.
- Diabły szły do naszej doliny i musieliśmy uciekać. Tatko zabrał nas na statek i zamieszkaliśmy tutaj, ale teraz musimy znowu jechać. Dawno temu miałam kucyka i ryby w stawie, i pieska...
Dziewczynka była zdecydowanie bardziej komunikatywna od swojego brata i rozgadała się o przeżytych przez nią przygodach z dzieciństwa, o życiu w dolinie i swoich zwierzętach. Niezapominajka mogła wywnioskować, że nie pochodzili oni z Thirongadu, a raczej z jakiejś oddalonej od twierdzy wioski - może gdzieś na daleki zachód od fortecy, może gdzieś na południe.
Drzwi do domu otworzyły się i niemal wytoczyli się z nich dwaj barbarzyńcy, beztroskim krokiem zmierzając pod ścianę sąsiada. Po głośnej, wartkiej rozmowie i czerwieniących się twarzach można było z łatwością wywnioskować, że są już podchmieleni. Wyglądało więc na to, że "narada" przedłuży się, a Alicja będzie musiała dłużej pomóc Eleny. Kiedy więc z domostwa docierały coraz to głośniejsze odgłosy dyskusji wspomaganej alkoholem, rozmawiała z Amalis i pilnowała Hordega.

W pewnej chwili zorientowała się, że jest obserwowana przez kogoś z ulicy. Wcześniej nie zwróciła na niego uwagi, ale po dłuższym czasie jego obecność stała się natarczywie zauważalna, nawet mimo tego, że wyraźnie nieudolnie usiłował pozostać niezauważonym. Zapadł już zmrok i nie widziała go dokładnie, ale sylwetka wyglądała na męską. I uzbrojoną.

Miklos Horthy
Stał pod domem długie godziny, ale nic specjalnego się nie działo. Pod warsztatem kręciły się dzieci i kilku młodych mężczyzn, chłopców wręcz, przygotowujących do użytku wozy i różne pakunki. Po jakimś czasie na podwórze wyszła widziana już przez Horthyego para: jasnowłosa Uratai, którą uratował oraz towarzyszący jej mężczyzna. "Niewiasta w potrzebie" porozmawiała z inną kobietą i zaczęła się zajmować dziećmi, umożliwiając Miklosowi dość swobodną obserwację.

Był już wieczór, gdy Admirał zauważył ruch w okolicy. Coś było nie tak, choć nie wiedział jeszcze coś. W pierwszych chwilach zdawało mu się, że może po prostu stał pod domem zbyt długo i został zauważony, ale jego uwagę przykuł ruch na jednym z pobliskich dachów. Kilka osób wspinało się na dachach, podkradało i obserwowało Barbarzyńców - tak, jak i Miklos, choć on nie siedział na wysokości. Straż? Rabusie? Nie był w stanie rozpoznać.
Spoiler:

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

37
Alicja straciła zainteresowanie dziećmi, przynajmniej małoletnim chłopcem, który nie zwracał na nią zbytniej uwagi. Zaczęła zaś przysłuchiwać się dziewczynie, Mała jednak mówiła o czymś dla naszej bohaterki irracjonalnym, czymś z baśni. Dziewczynka mówiła o jakiś diabelstwach i innych rzeczach. Może naprawdę naopowiadano jej za wiele fantastycznych historii?
Alicja po wysłuchaniu przemowy Amalis i potaknięciu głową postanowiła pójść do studni i wypełnić polecenie Eleny związane z przyniesieniem wody. Cała czynność zajęła jej dobre parę minut. Dziewczę przyniosło dwa wiadra wody. Tak aby starczyło jej. W międzyczasie spojrzała na chatę w której toczyła się narada Barbarzyńców. Odgłosy dochodzące z budynku świadczyły o tym, że spotkanie przerodziło się w towarzyską pijatykę. Alicja w zasadzie nie zwracała na to większej uwagi.
Niemniej po przyjściu na miejsce dziewczynę dopadło dziwne uczucie. Ktoś ją obserwował. Obserwował całe obejście. Alicji nie spodobało się to w żaden sposób. Szybko więc powiedziała do Amalis Hordega.
- Idźcie szybko, znajdźcie swoja matkę! Dzieje się coś niedobrego. Ktoś nas obserwuje ... - jasnowłosa nie poszła dopóki dzieciaki nie wypełniły jej polecenia.
Jeśli dzieci były jej posłuszne nasza bohaterka postanowiła udać się do budynku, aby powiedzieć o swoim odkryciu mężczyznom tam znajdującym się.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

38
Tkwił w jednym miejscu przez kilka dobrych godzin. To jedyne, co mógł zrobić w obecnej sytuacji. Obie grupki, które śledził, rozeszły się. Najemnicy rozeszli się w swoje strony, a podążywszy za wielkim barbarzyńcą i kobietą Horthy dotarł do sporego, chociaż niezbyt imponującego budynku, ozdobionego typowo dla północnego ludu. Para szybko zniknęła wewnątrz, on zaś zatrzymał się na ulicy. Pozostało tylko zostać i obserwować, co będzie dalej – ludzie, którzy pozostawali na zewnątrz czynili przygotowania do wyprawy. Prawdopodobnie ruszali gdzieś dalej, lub powracali w swoje strony. Za jakiś czas powinni wykonać jakiś ruch, wtedy zdecyduje, co zrobić.
Stanął po przeciwnej stronie ulicy i oparty o ścianę lustrował ulicę, podwórze przed domem, jak i sam dom. Tłumy przewalające się przez regularnie uczęszczaną drogę nie przykuwały jego uwagi – nie działo się tam nic istotnego, nikt nowy nie kierował się do domostwa ani go nie opuszczał. Jedynie na podwórzu dostrzegł cokolwiek interesującego; jakieś parę chwil później zobaczył tę kobietę, której poszukiwał. Rozmawiała z drugą, która później zniknęła, pozostawiając dwójkę dzieci.
A więc to tak. Wróciła do swoich. Nawet dzieci się już dorobiła. Horthy w jednym momencie stracił całe swoje zaangażowanie i chęć pogoni za nią. Znowu jego nadzieje na cholera wie co i bezsensowny zapał wyprowadziły go w pole. Nie było już najmniejszego sensu, by ją niepokoić, czy oczekiwać na jakąkolwiek wdzięczność za uratowanie. I tak nie zostałby zrozumiany, a jego intencje zostałyby uznane za wrogie. Swoją drogą, jedna rzecz mu tutaj nie pasowała. Skoro była częścią tego ludu, dlaczego żaden z nich nie pomógł jej tam, na placu egzekucyjnym? Nie widział tam żadnego z nich. Żaden z nich nie był takim debilem jak ja – doszedł w końcu do wniosku, dalej zły na siebie z powodu decyzji, którą przedsięwziął. Mimo to jednak dalej nie był pewny, nie znał wszak wszystkich faktów.
Patrzył na nią jeszcze przez parę chwil, gdy rozmawiała z dzieciakami. Cholera wie, co takiego w niej zobaczył te parę godzin temu, że kompletnie stracił rozum i zdolność logicznego myślenia. Nie był już w stanie sobie przypomnieć, co go do tego skłoniło. Pewnie nieraz jeszcze pożałuje tego aktu lekkomyślności, wręcz głupoty. Zawsze tak było – takie błędy ciągnęły się jeszcze długo za człowiekiem, przypominając o sobie na każdym kroku. Najgorsze było to, że teraz nie wiedział kompletnie, co ma zrobić i dokąd się udać. Nie miał już kompletnie po co siedzieć w tym miejscu i wciąż ryzykować rozpoznanie.
Jakby tego było mało, kobieta zorientowała się, że jest obserwowana. Nie było trudno się tego domyślić i od razu dostrzegł zmianę w jej zachowaniu. Uznał, że prawie na pewno go rozpoznała – nie wyróżniał się specjalnie z tłumu, ale jego z pewnością zapamiętała. Widział, jak przegania dzieci i razem z nimi ucieka do budynku. No i resztki szans poszły w dupę – pomyślał i splunął.
Zanim odszedł w cholerę, dostrzegł jeszcze jedną, ciekawą rzecz. Zobaczył ludzi w okolicach sąsiedniego domu – widział sylwetki mężczyzn w oknach i na dachu, wyraźnie chcieli pozostać niezauważeni. Domyślił się, że zakradają się na barbarzyńców, ale dlaczego – nie wiedział. Zanim ludzie na dachu zdołali zwrócić na niego uwagę, wmieszał się w ciżbę i ruszył przed siebie, w stronę obsadzonego budynku. Zamierzał obejść go dookoła i spróbować dowiedzieć się, do kogo należy. Przedostawszy się dalej wzdłuż ulicy chwycił jakiegoś człowieka za ramię i wycisnął z niego informacje, kto mieszka w tamtym domostwie.
Nie miał pojęcia, co takiego się dzieje. Wszystko jednak wyglądało na to, że niedługo nastąpi starcie – grupa ludzi, podkradająca się na granicy dnia i nocy nie mogła mieć dobrych zamiarów. Jemu samemu zdarzało się uczestniczyć w takiej obławie; element zaskoczenia daje dużą przewagę. Jedno było pewne – jeśli wywiąże się walka, nie pozwoli zginąć kobiecie.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

39
Najemnik nie zwracał zbytniej uwagi na pomieszczenie, w którym się znaleźli. Myślami już krążył wokół bitwy, zawsze tak miał. Lekki stres, adrenalina, pocące się dłonie i niewielkie drgawki, bardziej z podniecania niżeli strachu czy niedoświadczenia. Całkowicie się uspokoił i skupi na walce, kiedy tylko zobaczy przed sobą ostrze wroga i napakowanego, pełnego żądzy mordu Uratai, który nie będzie się patyczkował z napastnikiem, a w tej sytuacji jest nim sam Gilles.
Mężczyzna tylko na moment spojrzał przez okno, wychylając zaledwie jedno oko, by ogarnąć teren i przygotować się na to, co miało nadejść. Przepuścił innych i wyczekiwał sygnału do ataku, odruchowo co chwilę poprawiając ekwipunek. Miecz leżał dobrze, sztylet na swoim miejscu, tarcza gotowa do szybkiego zdjęcia, zbroja dobrze nałożona. Pozostało tylko zarobić na życie upuszczając krwi niewinnym ludziom, tylko dlatego, że ktoś inny ich nie lubi. Nie lubi, ale płaci, i to dość sporo za głowę. Oby tylko nie było tam zbyt wielu dzieci i kobiet, bowiem jeżeli oni też wliczają się do puli, sam Gilles może mieć dylemat, w przeciwieństwie do innych członków jego zespołu, którzy zarżną wszystko co jest z północy, chociażby to był zwykły kot.
Kiedy zacznie się akcja i bełty pójdą w ruch, Najemnik grzecznie poczeka na swoją kolej, by po linie spuścić się na dół, na podwórze. Jeżeli każą mu to zrobić pierwszemu, posłucha. Kiedy tylko jego stopy dotkną ziemi, ściąga tarczę i powoli wyciąga miecz, aby nie robić hałasu. Sam ugina nogi i porusza się ostrożnie, cicho, aby nie uprzedzić Uratai o gościach, w końcu liczy się element zaskoczenia. Dokładnie obserwuje teren i otoczenie w poszukiwaniu wrogów i wraz z resztą drużyny porusza się do przodu.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

40
Kiedy rzucił zaklęcie teleportu wszystko na moment zniknęło. Świat stał się nieprzebraną czernią usianą drobnymi, srebrzystymi punkcikami jaśniejącymi w nieskończonej przestrzeni. On zaś przemierzał ten mrok z oszałamiającą prędkością. Nie kierował się wzrokiem, ni słuchem czy też innym ze zmysłów. Umysłem dopasował miejsce, do którego chciał się przedostać i po chwili zderzył się ze światem materialnym. Tego właśnie nie lubił podczas teleportacji. Powrotu. Było niczym wynurzenie się z głębin w celu zaczerpnięcia życiodajnego oddechu.
Zachwiał się przez moment i usiadł na skrzyni. Odetchnął parę razy przecierając oczy. Zorientował się gdzie jest – południowy rynek. Może niefortunnie wybrał miejsce docelowe. Zbyt dużo ludzi, ale mógł mieć jedynie nadzieję, że tłum był zbyt zajęty swoim życiem, aby skupiać na nim uwagę.
Pozwolił sobie na gorzki uśmiech. Trochę przeholował z zaklęciami, lecz przed zmrokiem – o ile nie będzie musiał ponownie czarować – powinien wypocząć i zregenerować siły. Szkoda mu było, że płaskorzeźba nieco się ukruszyła. Trudno. Powinien jak najszybciej udać się do kancelarii i prosić o audiencję. Nie minie dużo czasu nim aleja złotników stanie w płomieniach. Właściwie – powąchał i dostrzegł jakiś czarny dym na horyzoncie – to już trawiły ją ognie. Smok samą swoją obecnością podpalał i stapiał najbliższe otoczenie.
- Cholera – zaklął w myślach, dostrzegając plamę krwi na ubraniu. Będzie musiał kupić nową.
Dźwignął się ze skrzyni i zerknął w stronę dwóch młodziaków w dziurawych spodniach i koszulach. Siedzieli na chodniku z wyciągniętymi dłońmi – żebracy – nie trudno było się domyśleć. Duże miasta miały to do siebie, że istniały w nich znaczne społeczności wykluczone poza margines.
Odrzucił włosy zamaszystym ruchem.
- Wy, dwaj! - krzyknął do nich rozkazującym tonem typowym dla wysoko urodzonych. – Pomóżcie mi nieść tę skrzynię, a dostaniecie po pięć złotych monet.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

41
Auril

Gdy z rozwianym włosem podniósł głos na ubogich, jeden z nich tylko splunął na zabłocony grunt i odwrócił głowę z grymasem na twarzy. Gdy jednak doszły ich słowa o monetach - w dodatku, na bogów, złotych monetach! - obaj zerwali się na równe nogi i w ukłonach podbiegali do Aurila, w ukłonach niemal zamiatając przed nim drogę swymi gęstymi, przetłuszczonymi czuprynami, z których wręcz widać było, jak sypią się pasożyty.
- Prowadź, Panie dobry, mistrzu złoty! - zachrypiał jeden z nich, brudnymi łapskami chwytając skrzynię z jednej strony, podczas gdy drugi podszedł do niej z drugiej. - Choćby i do Irios!


Alicia

Ponieważ matka dzieci pracowała na podwórzu, nie musiały ani jej szukać, ani nie miały daleko. Dziewczynka, wystraszona, zerwała się z miejsca i od razu pobiegła przez podwórze, wołając "mamo, mamo!", podczas gdy chłopiec ruszył za nią, ale z miną tęgą, niby-groźną i machając wokół siebie drewnianym mieczem. Chłystek był gotów bronić swej rodziny, ale prawdopodobnie nie wiedział nawet z czym się to wiąże.

- Ho ho ho, nie tak szybko! - zaśmiał się Kamiennoręki, gdy wchodząca do domu Alicia omal na niego nie wpadła - Bjorni najwyraźniej szykował się do wyjścia. Rumiany na twarzy, rozgrzany, dyszący alkoholem - zapewne, wzorem braci-biesiadników, musiał ulżyć potrzebie.
Złowróżbnie zmarszczył brwi, gdy Uratai powiedziała mu o swoim spostrzeżeniu. Wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, wrócił z okutą pałką i chwycił Alicię za ramię tak, że zabolało, po czym wyprowadził ją na podwórze i rozejrzał się po ulicy. Rozluźnił się nieco, nie spostrzegłszy nikogo - Miklos bowiem zniknął gdzieś w głębi ulicy.
- No, Niezapominajko? - zapytał, gdy stanęli kilka metrów przed domem i puścił już jej ramię. - Chyba coś Ci się wydawało, bo nikogo nie wi... khe... hrrr!
Coś tylko świsnęło w powietrzu, a Alicia usłyszała uderzenie przypominające rąbane drewno. Bjorni upuścił pałkę, chwycił się obiema rękoma za pierś i upadł na kolana, charcząc i bulgocząc u stóp kobiety.

Miklos Horthy

- A niby skąd mam wiedzieć? Mało domów w stolicy? - syknął wrogo pochwycony mężczyzna. - Zabierz łapę albo Ci ją odrąbię!
Choć była to jedna z głównych ulic, to o tej porze tłumów na niej nie było. Tu i ówdzie szła grupa rzemieślników zmierzających z pracy do domu lub z domu do karczmy, ale nie były to tłumy takie, jak za dnia. Część z nich - podobnie jak i zaczepiony - miała przy sobie tępą broń obuchową jak pałki zwykłe i okute, niektóre nieładnie nabite kawałkami żelaza lub gwoździami.
Ponieważ Admirał oddalił się od warsztatu, by pozostać niezauważonym, teraz też sam nie widział podwórza Barbarzyńców. Widział za to fragment dachu budynku, na którym zauważył obcych - tych jednak już tam nie było.

Gilles

Gdy czterech strzelców okrążało teren nieprzyjaciela i wdrapywało się na dach drugiego sąsiada, Gilles mógł dobrze przyjrzeć się przyszłemu polu bitwy. Dwie kobiety zdawały się zajmować dwójką dzieci i końmi, które stały nieopodal załadowanych wozów, których pilnował jakiś młody Barbarzyńca, co do którego nie można było mieć pewności, że nie śpi, bo siedział pod ścianą szopy lub stajenki i nie ruszał się.
Czterech kuszników ułożyło się na dachu i czekało lub szeptało między sobą. Niespodziewanie kobieta z podwórka powiedziała coś dzieciom i pobiegła do domu, by wybiec z jakimś rosłym mężczyzną - mężczyzną, któremu, jak się okazało, nie zostało wiele życia. Uznawszy najwyraźniej, że czas najwyższy na realizację radykalnego, ale słusznego dla tego miasta planu, strzelcy posłali w kierunku Uratai dwa bełty, a ofiara zachwiała się i upadła na ziemię.
- Teraz! - krzyknął Garter. Jako pierwszy zareagował Wrona, zrywając szmaty zasłaniające okno i kopniakiem wyrzucając pokryte zwierzęcą błoną okno. Zwinny mężczyzna chwycił linę i niemal razem z nią wyskoczył na podwórze.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

42
Czując nieprzyjemny zapach dwójki młodziaków, Auriel przysłonił nos dłonią skrytą w szerokim rękawie. Przynajmniej w ten sposób mógł uchronić się przed mdłym smrodem niemytych ciał i przepoconych, brudnych szmat chłystków. Takich powinno się eksterminować – pomyślał z niesmakiem. Niestety także i takie marne jednostki posiadały rolę do odegrania w swym marnym życiu, a i czasami potrafiły być użyteczne. O ile odpowiednio się nimi pokieruje.
- Aż tak daleko się nie wybieram – mruknął oziębłym tonem, nakazując władczym ruchem dłoni, aby szli. – Do królewskiej kancelarii. Tylko uważajcie, by nie upuścić kufra.
Szedł z tyłu mówiąc, w którym kierunku powinni iść, ale szybko przekonał się, że dzieciaki same wiedziały dokąd mają iść. Wcale się temu nie dziwił. Uliczny plebs doskonale orientował się w terenie. W końcu tu żyli. Pośród kamienic i pałaców, żebrząc o resztki. Gdyby mieli szansę się wybić, być może pośród tego marginesu znalazłoby się parę bystrych umysłów godnych najwyższych stanowisk, ale to tylko gdybanie.
Przyjrzawszy się im dostrzegł, że gdyby tak ich wykapać, ostrzyć, ubrać i doprowadzić do porządku wyglądaliby nie najgorzej. Wysocy, silni, wykuci niczym żelazo w trudach życia. Pokiwał głową. Kto wie, kto wie…
- Mówcie – odezwał się głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. – Na czym się znacie? Czy posiadacie jakikolwiek zawód? Odrobinę obycia i wiedzy o świecie? – Nie oczekiwał naturalnie wiedzy wyniesionej z akademii, ale przynajmniej odrobinkę szczątkowej wiedzy. Mając ją i zdrowy rozsądek typowego człowieka może była nadzieja, dla któregoś z nich.
Może on był dla nich ta nadzieją? Myśląc nad tym doszedł do winsoku, że będzie potrzebował kogoś w rodzaju asystenta. Oczywiście mógłby wynająć takiego ze specjalnej szkoły, w której uczono nisko urodzonych jak służyć możnym, ale w ten sposób nie zyska wierności. A dając taką posadę jednemu z tych wymoczków zyskałby jego wierność do końca życia. Jak to mówią…wyciągnij rękę do potrzebującego, a odwdzięczy się po stokroć? Nie należał do sentymentalnych głupców, jednak w takim wypadku zyska znacznie więcej niż straci. Wierność, a tej potrzebował, gdyż przyszłe plany…nie należały do najszlachetniejszych.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

43
Matka dzieciaków, które Alicja zdążyła już polubić była blisko. Jasnowłosa uspokoiła się kiedy zobaczyła rodzeństwo przy Elenia, sama zaś poszła do domu, w którym biesiadowali mężczyźni. Została jednak zatrzymana przez Barbarzyńcę nazywano Kamiennorękim i to w dość bolesny i bezpretensjonalny sposób. Alicja prychała niczym wściekła kotka kiedy to przerwano jej jakże ważna misję - ostrzeżenia przed nadciągającym niebezpieczeństwem.
- Mówię prawdę ty, ty, ty ...!!! - mała dyszała ze wściekłości na pijanego mężczyznę, kiedy ten ciągnął ją bez cienia delikatności w miejsce, w którym zobaczyła podejrzany ruch.
- On naprawdę tam był! - prawie krzyknęła kiedy to nic dziwnego nie było po przybyciu. Nasza mała czuła się zawiedziona i oszukana, niczym niesforne dziecko. Wszak ona naprawdę coś widziała i chciała pomóc.
A wtedy to zdarzyła się sytuacja, która niestety pokazała, że Alicja miała rację. Nasz pijany Kamiennoręki nie był w stanie odpowiednio szybko zareagować ani uchronić się przed nadlatującą strzałą, która zapewne zabiła go na miejscu. Alicja widząc to, doznała szoku. W głowie zaczynała sobie przypominać podobne obrazy, ale nie wiedziała skąd. Krew, zaskoczenie i ból na twarzy mężczyzny tak nią wstrząsnęły, że nastała przez chwilę w bezruchu i nic nie robiła.
Ale to potem. Wiedziona odruchem padła na ziemię, starając się zakryć ciałem zranionego Uratai. Nie wiedziała z której strony przyleciała strzała i czy za nią nie poszybuje następna. Postanowiła przeczekać i zobaczyć co się będzie działo. Nie ryzykowała podnoszenia alarmu ani też ucieczki i powiadomienia innym, gdyż chciała jeszcze żyć.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

44
Zapytany nie był skłonny do odpowiedzi. Chuj mu w dupę. Horthy miał ochotę dać mu w pysk, ale powstrzymał się i ograniczył się jedynie do silnego odepchnięcia, wystarczającego, by tamten upadł na ryj.
- Pierdol się – mruknął. Nie było już czasu, by dalej zaczepiać ludzi i zadawać im pytania, zresztą i tak to, czyj ten dom był, nie miało to najmniejszego znaczenia. Faktem było, że ludzie siedzący na dachu mieli wrogie zamiary do barbarzyńców. Musiał działać szybko.
Dlaczego zawsze musiał wchrzaniać się w najgorsze gówno? Resztki zdrowego rozsądku, którym kierował się przez większą część życia, nakazywały mu jak najszybciej zjeżdżać ze stolicy i zapomnieć o tej kobiecie i o wszystkim, co tutaj się wydarzyło. Mimo to, nie był w stanie się na to zdobyć. Pozostawić to wszystko własnym biegiem i zachować się jak tchórz, uciekając z podkulonym ogonem, gdy tylko sytuacja zaczynała się komplikować.
Tylko w imię czego to wszystko. W imię czego.
Stracił z oczu przyszłe pole bitwy, próbując uniknąć dostrzeżenia go i utraty elementu zaskoczenia. Teraz przyszedł czas, by zaczaić się raz jeszcze i próbować wcielić w życie plan, który niemal od razu powstał w jego umyśle. Cholernie ryzykowny i niebezpieczny plan. Ale który taki nie był. Nawet idąc się wysrać można było umrzeć. Taki jest świat. Kurwa, co za syf.
Przylegając do ściany, by uniknąć dostrzeżenia powrócił w miejsce, gdzie mógł mieć widok na plac. Pojawił się tam akurat w tym momencie, by dostrzec, jak wielki jak góra dzikus dostaje dwa bełty w pierś i pada na glebę. Dostrzegł tam też nikogo innego, jak jego nową znajomą, która skryła się za swoim śmiertelnie rannym ziomkiem.

Szybkie oględziny miejsca zdarzenia pozwoliły mu dostrzec kilku ludzi z kuszami na dachach – oczywistych sprawców. Zaklął – tworzyli oni dodatkowe, poważne zagrożenie, jeśli coś się spieprzy po drodze. Ale bywało gorzej. Zawsze sobie powtarzał, że bywało gorzej, nieważne, czy faktycznie było, czy nie. To był jego sposób na radzenie sobie ze strachem, który wciąż odczuwał, jedynie w nieco zniekształconej formie. Jego w pewnym sensie skrzywiona psychika nie była już w stanie pracować tak samo, jak u zwyczajnego człowieka. To była cena życia, które prowadził, przyzwyczajeń i charakteru, nie zawsze współgrających ze sobą. Ból i śmierć były rzeczami, które towarzyszyły mu od zawsze. Wszystko było kwestią właśnie przyzwyczajenia i dostosowania do tego.
Usłyszał okrzyk i zobaczył człowieka, który po linie zaczął zsuwać się na ziemię. To był najlepszy moment, by wejść do akcji. Przeszedł przez płot, który odgradzał przejście i podbiegł do liny, z której dopiero co zszedł tamten, pozwoliwszy mu uprzednio oddalić się kawałek. Zamierzał udawać, że jest jednym z atakujących najemników. Jego własny wygląd nie odbiegał zanadto od tamtych, jak zdążył się przekonać. Mógł tylko mieć nadzieję, że żaden z obserwatorów nie dostrzeże go, przechodzącego przez ogrodzenie. W ciemnościach jednak odróżnienie swoich od kogoś z zewnątrz będzie raczej utrudnione.
Zaplanował ruszyć razem z człowiekiem, lub grupą, naprzód, trzymając się na uboczu i nie rzucając w oczy. Mając broń w pogotowiu, zbliżałby się coraz bardziej w stronę budynku, a więc i ukrytej kobiety. Gdy tylko zobaczył, że atakujący mają wobec niej ofensywne zamiary, lub też podeszli na tyle blisko, by od wejścia dzieliło ich kilka kroków, zamierzał podbiec żołnierza na szpicy, chwycić go od tyłu i unieść jego głowę, odsłoniwszy gardło, i podciąć je. Zaraz potem zebrałby się do biegu i wpadł z impetem do środka budynku, po drodze chwytając kobietę i wciągając ją razem z sobą.
Był jeszcze jeden problem. Jak na jego zamiary zareagują gospodarze. Było już jednak zbyt późno, by się tym martwić.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

45
Któż by przewidział, iż taki ogrom wydarzeń będzie miał miejsce zwykłego, letniego dnia w dzielnicy na ogół spokojnej? Działo się co najmniej dużo i jak zawsze działo się to niebywale szybko. Ledwie mgnienie oka. Dodatkowo każdy uczestnik miał sposobność ku temu, aby nie tylko zobaczyć kolejny, zepsuty obraz świata, lecz również w nim uczestniczyć. Dla co niektórych był to ostatni widok i ostatni czynny lub bierny udział w takich typu zdarzeniach.

Nietuzinkowy najmita, a mianowicie Gilles, nieomalże na własnej skórze przekonał się, że mimo dokładnych planów wynik rzeczywiście okazał się zgoła inny niźli ten spodziewany. Co prawda początkowo wszystko szło dość gładko i tak jak przewidział to jego pracodawca. Mężowie północy jeden po drugim wybiegali z siedziby wprost w sidła najemników, którzy nie mieli skrupułów aby jednego po drugim wystrzelać. Wszystko jednakże uległo zmianie gdy niespodziewanie jeden z kuszników dostał idealnie między oczy ciśniętym z dołu toporkiem. Zapanował istny rozgardiasz, aczkolwiek bliżej mu było do niepojętego chaosu. Wodzowie Uratai w końcu starli się z najemnikami, a poletkiem potyczki zostało podwórze.

Ciało, bądź raczej już truchło Bjorniego nie nadawało się jako osłona przed plugastwem tego świata. Owszem, prowizoryczny pancerz mógł znieść dużo, a kto wie czy nawet nie więcej niż rycerska zbroja, niemniej jednak posiadał ogromną wadę. Był diabelnie ciężki. Skryta pod nim płeć nadobna z trudem oddychała. W następstwie kolejnych wydarzeń dyskomfort pogłębiał się jeszcze bardziej. Prawdopodobnie, w bliżej nieokreślonym momencie, ktoś przebiegł po zwłokach Uratai sprawiając ból istocie pod nimi. To nie wszystko bowiem dochodził jeszcze przemożny strach, lęk oraz panika.

Wszystkie emocje zawisły przy granicach (nie)możliwości w momencie kiedy ktoś zbliżył się do blond piękności. Ów ktoś wydawał się wiedzieć, iż pod trupem leży właśnie ona. Jegomość rękoma zbroczonymi szkarłatem zepchnął martwego z Alici, a wtedy ona poznała go. Człowiek ten już raz uratował jej żywot, wszak czy powtórzyłby ten heroiczny akt raz jeszcze?

Admirał nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie. Nie, nie dlatego, iż jego zdolności myśleniowe ograniczały odpowiedź, nie dlatego, iż po prostu przekładał działanie ponad myślenie. Zwyczajnie dostał czymś w głowę. Nie dostrzegł czym dokładnie. Ba, nie dostrzegł również od kogo, najemnika czy Uratai. Przymroczony zwalił się tuż obok, przypuszczalnie, obiektu swoich westchnień. Nagle stracił wszystkie chęci i siły i niezależnie od swojej woli wgapiał się w ciemniejące niebo.


- Asz kurwa jego - urwał w oddali jeden z walczących. Inny zawtórował równie szpetnym przekleństwem i zacharczał przeciągle. Ktoś jeszcze inny darł się w niebo głosy.

Tymczasem nieopodal w szranki z dwoma rosłymi, wielkimi jak niedźwiedzie ludźmi północy, stanął nie kto inny jak Gilles. Przeciwnicy nie tracili czasu. Spróbowali natrzeć na niego z obu stron na raz. Pech. Pech tychże wojowników. Jeden z nich zaskoczony zerknął na swój brzuch, z którego to w towarzystwie czerwieni wychodziło ostrze. Potem ostatkiem sił odwrócił się, a wykorzystując nabierany pęd zamachnął się wielkim toporem. Oczywiście nie trafił w Gillesa, gdyż dzielił go od niego niemal sążeń. Cios został oddany w Gartera, którego głowa potoczyła się walczącym pod nogi.

Tak czy owak należało ratować skórę, bądź jak kto woli, zaliczyć choćby jednego przeciwnika. Gilles niemal potknął się o ciało nieznanej brunetki przysłaniającej sobą dwa kolejne martwe ciała, lecz nieco mniejsze, wszystkie równo podziurawione bełtami. Oponent skrzętnie wykorzystał przewagę, poczynił potężny zamach swym potężnym mieczem wycelowawszy z prawej w najemnika.
.

Wróć do „Saran Dun”